strefa-geniuszu.pl
Za kilka dni na oficjalnej stronie SG pojawi się artykuł: " Jak osiągnąć sukces i spać?".
Ktokolwiek zrobił pierwszych kilka kroków w rozwoju osobistym, szybko się dowie że prawdziwy sukces to sukces spokojnego sumienia. Serdecznie zapraszam.
STREFA GENIUSZU - Odkryj ją w sobie!
Droga do szczęścia i spełnienia. Krótkie refleksje o Bogu i życiu codziennym. Pokonaj lęk, przestań egzystować i zacznij żyć !
niedziela, 6 października 2013
sobota, 3 sierpnia 2013
czwartek, 25 lipca 2013
Okres wakacyjny ;-)
Z przyjemnością informuję, że już wkrótce "Strefa Geniuszu" doczeka się swojej nowej profesjonalnej odsłony!
Do tego czasu zmniejszy się częstotliwość wpisów, gdyż pracuję nad szatą graficzną strony.
Adres bloga pozostanie bez zmian.
Między czasie zapraszam do lektury wpisów z poprzednich miesięcy i życzę wszytkim spokojnych wakacji! S.
Do tego czasu zmniejszy się częstotliwość wpisów, gdyż pracuję nad szatą graficzną strony.
Adres bloga pozostanie bez zmian.
Między czasie zapraszam do lektury wpisów z poprzednich miesięcy i życzę wszytkim spokojnych wakacji! S.
piątek, 19 lipca 2013
Każdy ma w sobie Geniusza
Będąc dzieckiem, nigdy nie byłem systematyczny. Byłem chaotyczny, zamyślony, zwariowany i wierzyłem, że moja wrodzona inteligencja pozwoli mi łatwo przejść przez 16 lat nauki. Byłem w błędzie.
Jak się możecie domyślać, moje frywolne podejście do nauki, tzn. odrabianie zaległości kilka tygodni przed końcem roku, kończyło się tym, że często miałem albo jedynki, albo piątki. No chyba że z takich przedmiotów jak wiedza o społeczeństwie, religia, historia czy język polski. Tutaj pasja i zaciekawienie przedmiotem pomagało mi utrzymać dobre oceny, ale do rzeczy… Sytuacja zmieniła się dopiero w ostatniej klasie liceum, w której z dnia na dzień stwierdziłem, że stosując moje dotychczasowe zasady, nic nie osiągnę. Bez ciężkiej pracy nieważne, kim jestem, nic nie osiągnę.
Czy urodziłem się geniuszem? Oczywiście, że nie. Czy Einstein albo van Gogh urodzili się geniuszami? Oczywiście, że nie. Mieli za to w sobie pierwiastek geniuszu, który jest w każdym z nas, a dopiero ciężka praca, sumienność i wieloletni rozwój oraz determinacja spowodowały, że w końcu usłyszał o nich świat.
Pomimo że przez prawie cały XX wiek ludzie wierzyli w stałość inteligencji, to kilka lat temu nawet człowiek, który wymyślił testy na inteligencję IQ, Alfred Binet, zmienił zdanie i przekonał się, że inteligencja nie jest stałą wrodzoną cechą, ale jest czymś zmiennym. To znaczy, że osoby z niskim ilorazem inteligencji mogą rozwinąć skrzydła i stać się kimś wyjątkowo inteligentnym, jednocześnie osoby bardzo inteligentne, jeśli spoczną na laurach, staną się zwyczajnie przeciętne.
Znam ludzi, którzy całe swoje życie poświęcają na udowadnianie sobie i innym swojej wyższości. Nie mówię o ludziach chwalących się swoimi szlacheckimi korzeniami, ale o tych, którzy gdzieś w podświadomości czują, że są lepsi. Sprytniejsi, mądrzejsi, z nieograniczonym intelektem, a poprzez poniżanie innych chełpią się swoim rozdmuchanym ego. W zasadzie wydawałoby się, że jest to cecha ludzi odnoszących największe sukcesy, ale czy aby na pewno?
Rzeczywiście tak się dzieje, jeśli taka osoba odnosi sukcesy, które są jednoczesnym dowodem na jej wyższość pośród innych. Ale co dzieje się z tym osobnikiem, jeśli poniesie spektakularną porażkę?
Jak pisze pani Carol Dweck w swojej książce o sukcesie, może nauczy się na błędach i wyciągnie wnioski? Może popadnie w depresję? A może stwierdzi, że jest zwyczajnym nieudacznikiem. Bo jeśli wierzę w swoją wyższość nad innymi, to tylko poprzez sukcesy mogę się spełniać. Jeśli życie zacznie kłuć jak kolce róż, to nagle okaże się, że zostaje się po prostu NIKIM. Samotną osobą, której się nie powiodło, która jest po prostu do kitu.
Nie ukrywam, że znam kilka takich osób i są to ludzie bardzo trudni do zniesienia. Gdy im się powodzi, są tak zapatrzeni we własny majestat, że słuchają tylko swoich myśli, a zamykają się na uwagi innych, gdy natomiast źle im się wiedzie, izolują się od swoich znajomych i popadają w ruinę.
Przez pewien okres życia również wierzyłem, że jestem z natury lepszy od innych, co jest po prostu bzdurą. Teraz natomiast mogę powiedzieć, że sam człowiek jest istotą wielce wyjątkową, a ja jestem po prostu zwyczajnym człowiekiem… Zdolnym do wszystkiego, ale również zdolnym do niczego.Ale tak jak Tobie, tak i sobie życzę osiągnięcia spektakularnego zwycięstwa, aby udowodnić coś całemu światu. Nie to, że osiągnąłem wiele, bo jestem urodzonym nadczłowiekiem, ale by pokazać, jak wiele może osiągnąć zwyczajny człowiek, który ma wielką wiarę w to, że ciężką pracą, rozwojem i nauką możemy osiągnąć niemal wszystko. Bo każdy z nas ma w sobie coś… Z Geniusza.
Znam ludzi, którzy całe swoje życie poświęcają na udowadnianie sobie i innym swojej wyższości. Nie mówię o ludziach chwalących się swoimi szlacheckimi korzeniami, ale o tych, którzy gdzieś w podświadomości czują, że są lepsi. Sprytniejsi, mądrzejsi, z nieograniczonym intelektem, a poprzez poniżanie innych chełpią się swoim rozdmuchanym ego. W zasadzie wydawałoby się, że jest to cecha ludzi odnoszących największe sukcesy, ale czy aby na pewno?
Rzeczywiście tak się dzieje, jeśli taka osoba odnosi sukcesy, które są jednoczesnym dowodem na jej wyższość pośród innych. Ale co dzieje się z tym osobnikiem, jeśli poniesie spektakularną porażkę?
Jak pisze pani Carol Dweck w swojej książce o sukcesie, może nauczy się na błędach i wyciągnie wnioski? Może popadnie w depresję? A może stwierdzi, że jest zwyczajnym nieudacznikiem. Bo jeśli wierzę w swoją wyższość nad innymi, to tylko poprzez sukcesy mogę się spełniać. Jeśli życie zacznie kłuć jak kolce róż, to nagle okaże się, że zostaje się po prostu NIKIM. Samotną osobą, której się nie powiodło, która jest po prostu do kitu.
Nie ukrywam, że znam kilka takich osób i są to ludzie bardzo trudni do zniesienia. Gdy im się powodzi, są tak zapatrzeni we własny majestat, że słuchają tylko swoich myśli, a zamykają się na uwagi innych, gdy natomiast źle im się wiedzie, izolują się od swoich znajomych i popadają w ruinę.
Przez pewien okres życia również wierzyłem, że jestem z natury lepszy od innych, co jest po prostu bzdurą. Teraz natomiast mogę powiedzieć, że sam człowiek jest istotą wielce wyjątkową, a ja jestem po prostu zwyczajnym człowiekiem… Zdolnym do wszystkiego, ale również zdolnym do niczego.Ale tak jak Tobie, tak i sobie życzę osiągnięcia spektakularnego zwycięstwa, aby udowodnić coś całemu światu. Nie to, że osiągnąłem wiele, bo jestem urodzonym nadczłowiekiem, ale by pokazać, jak wiele może osiągnąć zwyczajny człowiek, który ma wielką wiarę w to, że ciężką pracą, rozwojem i nauką możemy osiągnąć niemal wszystko. Bo każdy z nas ma w sobie coś… Z Geniusza.
poniedziałek, 15 lipca 2013
Ludzie się zmieniają
Życie ludzkie można porównać do sterowania łodzi żaglowej na bezkresnym oceanie. Czasem płyniesz sam, rozglądasz się po horyzoncie, praży Cię bezlitosne słońce, a ostatni sztorm zmiótł z pokładu wszystkich załogantów, którzy z panicznym strachem opuścili Cię i wyskoczyli za burtę przy pierwszych większych szkwałach. Innym razem masz przy sobie cały tuzin serdecznych przyjaciół, których zapoznałeś, pijąc wino w ostatnim porcie. Wskoczyli na Twoją łódź i obiecali Ci dozgonną przyjaźń, klepiąc Cię po plecach.
Czasem wpływasz do portu zupełnie nowego. Ludzie mówią obcym językiem, a Ty musisz upodabniać się do nich, aby zdobyć akceptację. Ale gdy już jesteś doświadczonym żeglarzem, twardym i pewnym siebie wilkiem morskim, przychodzi czas, że siła natury jednym mocnym uderzeniem uwidacznia Twoje słabości. Leżysz nieprzytomny, słońce parzy skórę, a sól wyjada usta… Wreszcie po kilku godzinach wracasz do żywych, aby zobaczyć, że Twój maszt jest złamany, żagle porwane, a pokład podtopiony. Wtedy dochodzi do Ciebie, że jesteś innym człowiekiem. Zmienionym przez życie, bo ludzie się nie zmieniają, zmienia ich świat.
Powiedzenia mają to do siebie, że czasem bardziej trafne jest odwrócenie pewnych stwierdzeń niż bezmyślne ich powtarzanie. W swoim życiu widziałem tak wiele przykładów diametralnej zmiany czyjejś osobowości, że wiem, iż to zależy od człowieka i osobowości, czy potrafi się zmienić.Łatwo jest powiedzieć: „Ja się nigdy nie zmienię”, trudniej jest powiedzieć: „Potrafię się zmienić dla dobra moich bliskich, dla dobra swojej przyszłości, rozwoju, sukcesu”. Każdy może się zmienić, ale nie każdy to potrafi. Zmiana wymaga przede wszystkim bycia świadomym szkody, jaką wyrządzam sobie lub innym. Zaprzeczenie możliwości zmian jest jednocześnie negacją możliwości rozwoju, a przecież lepiej jest iść do przodu niż stać w miejscu… Czyż nie?
Czasem wpływasz do portu zupełnie nowego. Ludzie mówią obcym językiem, a Ty musisz upodabniać się do nich, aby zdobyć akceptację. Ale gdy już jesteś doświadczonym żeglarzem, twardym i pewnym siebie wilkiem morskim, przychodzi czas, że siła natury jednym mocnym uderzeniem uwidacznia Twoje słabości. Leżysz nieprzytomny, słońce parzy skórę, a sól wyjada usta… Wreszcie po kilku godzinach wracasz do żywych, aby zobaczyć, że Twój maszt jest złamany, żagle porwane, a pokład podtopiony. Wtedy dochodzi do Ciebie, że jesteś innym człowiekiem. Zmienionym przez życie, bo ludzie się nie zmieniają, zmienia ich świat.
Powiedzenia mają to do siebie, że czasem bardziej trafne jest odwrócenie pewnych stwierdzeń niż bezmyślne ich powtarzanie. W swoim życiu widziałem tak wiele przykładów diametralnej zmiany czyjejś osobowości, że wiem, iż to zależy od człowieka i osobowości, czy potrafi się zmienić.Łatwo jest powiedzieć: „Ja się nigdy nie zmienię”, trudniej jest powiedzieć: „Potrafię się zmienić dla dobra moich bliskich, dla dobra swojej przyszłości, rozwoju, sukcesu”. Każdy może się zmienić, ale nie każdy to potrafi. Zmiana wymaga przede wszystkim bycia świadomym szkody, jaką wyrządzam sobie lub innym. Zaprzeczenie możliwości zmian jest jednocześnie negacją możliwości rozwoju, a przecież lepiej jest iść do przodu niż stać w miejscu… Czyż nie?
środa, 10 lipca 2013
Jaki jest mój los?
Pewien człowiek powiedział mi, że Polacy opierają swoje relacje na dzieleniu się swoimi nieszczęściami. Jeśli ktoś jest nam naprawdę bliski, to będzie to doskonała osoba do zwierzenia się, wylania swoich frustracji, zmartwień, w zamian otrzymujemy serię sprawozdań z cierpień drugiej osoby i oboje upajamy się w swoim nieszczęściu.
Jest to na pewno podejście kulturowe, które wykształcało się przez wiele wieków. Chciałbym zauważyć w nim same minusy, ale niekoniecznie, gdyż współczucie jest potrzebnym i bardzo ludzkim uczuciem.
Niestety nie jesteśmy w stanie tego wyważyć. To znaczy z jednej strony narzekamy na życie, z drugiej strony narzekamy na los i nie przypisujemy sobie sprawczości. Czy możemy poddać się losowi? Czy wszystko naprawdę jest zapisane w kartach, a my jesteśmy tylko aktorami odgrywającymi przydzielone nam role na podstawie jednego niepodważalnego scenariusza?
Często jest tak, że osoby głęboko wierzące praktycznie wszystko, co się dzieje w ich życiu, przypisują Bogu. Wszystkie szczęścia i nieszczęścia. Ja szczerze wierzę w ingerencję Ducha Świętego na ziemi, co jednoznaczne jest z boską ingerencją, ale zastanawia mnie, czy Bóg, który dał nam wolność wyboru, wolną wolę do wybierania dobra i zła, chciałby nas ubezwłasnowolnić przez przypisanie jednego planu działania na całe nasze życie. Szczerze w to wątpię.
Ale co się dzieje z ludźmi, którzy całą sprawczość przypisują losowi? Albo się uda, albo się nie uda – nie mam na to wpływu. Ludzie ci przestają kontrolować swoje własne życie, nie przywiązują wagi do wielkiej, niesamowitej mocy naszych decyzji, naszych wizji i wyborów. Zamiast tego narzekają na los, na wpływ innych: polityków, burmistrzów, księży, rodziców, dziadków, a nawet na czary wróżki z Polsatu.
Miałem epizody w moim życiu, w których wierzyłem w to, że tak naprawdę nie mamy wyboru. Ale chwileczkę. Jeśli idę ulicą, a ktoś mi zechce włożyć nóż w brzuch, to choć nie ma do tego prawa, to może to w każdej chwili to zrobić. Na świecie żyje obecnie trochę ponad 7 miliardów ludzi i przecież w każdej chwili każdy może zrobić, co tylko zechce!
Wystarczy włączyć programy informacyjne i dokładnie widać, że wiele osób robi po prostu to, na co ma ochotę. Zabije sąsiada, zgwałci dziecko, podłoży bombę w metrze. Jeśli wszystko jest zapisane w kartach, to pytam się: kto, do cholery, napisał taki scenariusz?
Po wielu latach namysłu stwierdzam, że to, co się dzieje na ziemi, jest wypadkową kilku sił: siły natury, siły ludzkich decyzji oraz siły działania dobrych duchów i duchów złych przede wszystkim. Dlatego z jednej strony to, co robimy, jest wielce zależnie od podejmowanych przez nas decyzji, ale są ponadnaturalne aspekty, które czasem zmieniają bieg wydarzeń.
W moim życiu wszystko to, co robię, opieram przede wszystkim na mocy, którą otrzymuję od Boga. Wierzę, że ma On wielki wpływ na to, co się ze mną dzieje. Ale jest to trochę jak z dzieckiem uczącym się jeździć na rowerze. Dziecko może jechać samo, może wjechać na kamień, wjechać w dziurę lub do jeziora. Ale jest z tyłu drążek, które możemy oddać Panu Bogu albo możemy oddać diabłu. Jestem panem własnego losu, ale kiedy mój rower się przewraca i kaleczę swoje ciało, dobry Bóg wyciąga rękę, by mnie podnieść. Tak było zawsze.
Jest to na pewno podejście kulturowe, które wykształcało się przez wiele wieków. Chciałbym zauważyć w nim same minusy, ale niekoniecznie, gdyż współczucie jest potrzebnym i bardzo ludzkim uczuciem.
Niestety nie jesteśmy w stanie tego wyważyć. To znaczy z jednej strony narzekamy na życie, z drugiej strony narzekamy na los i nie przypisujemy sobie sprawczości. Czy możemy poddać się losowi? Czy wszystko naprawdę jest zapisane w kartach, a my jesteśmy tylko aktorami odgrywającymi przydzielone nam role na podstawie jednego niepodważalnego scenariusza?
Często jest tak, że osoby głęboko wierzące praktycznie wszystko, co się dzieje w ich życiu, przypisują Bogu. Wszystkie szczęścia i nieszczęścia. Ja szczerze wierzę w ingerencję Ducha Świętego na ziemi, co jednoznaczne jest z boską ingerencją, ale zastanawia mnie, czy Bóg, który dał nam wolność wyboru, wolną wolę do wybierania dobra i zła, chciałby nas ubezwłasnowolnić przez przypisanie jednego planu działania na całe nasze życie. Szczerze w to wątpię.
Ale co się dzieje z ludźmi, którzy całą sprawczość przypisują losowi? Albo się uda, albo się nie uda – nie mam na to wpływu. Ludzie ci przestają kontrolować swoje własne życie, nie przywiązują wagi do wielkiej, niesamowitej mocy naszych decyzji, naszych wizji i wyborów. Zamiast tego narzekają na los, na wpływ innych: polityków, burmistrzów, księży, rodziców, dziadków, a nawet na czary wróżki z Polsatu.
Miałem epizody w moim życiu, w których wierzyłem w to, że tak naprawdę nie mamy wyboru. Ale chwileczkę. Jeśli idę ulicą, a ktoś mi zechce włożyć nóż w brzuch, to choć nie ma do tego prawa, to może to w każdej chwili to zrobić. Na świecie żyje obecnie trochę ponad 7 miliardów ludzi i przecież w każdej chwili każdy może zrobić, co tylko zechce!
Wystarczy włączyć programy informacyjne i dokładnie widać, że wiele osób robi po prostu to, na co ma ochotę. Zabije sąsiada, zgwałci dziecko, podłoży bombę w metrze. Jeśli wszystko jest zapisane w kartach, to pytam się: kto, do cholery, napisał taki scenariusz?
Po wielu latach namysłu stwierdzam, że to, co się dzieje na ziemi, jest wypadkową kilku sił: siły natury, siły ludzkich decyzji oraz siły działania dobrych duchów i duchów złych przede wszystkim. Dlatego z jednej strony to, co robimy, jest wielce zależnie od podejmowanych przez nas decyzji, ale są ponadnaturalne aspekty, które czasem zmieniają bieg wydarzeń.
W moim życiu wszystko to, co robię, opieram przede wszystkim na mocy, którą otrzymuję od Boga. Wierzę, że ma On wielki wpływ na to, co się ze mną dzieje. Ale jest to trochę jak z dzieckiem uczącym się jeździć na rowerze. Dziecko może jechać samo, może wjechać na kamień, wjechać w dziurę lub do jeziora. Ale jest z tyłu drążek, które możemy oddać Panu Bogu albo możemy oddać diabłu. Jestem panem własnego losu, ale kiedy mój rower się przewraca i kaleczę swoje ciało, dobry Bóg wyciąga rękę, by mnie podnieść. Tak było zawsze.
sobota, 6 lipca 2013
Świat bez własności
„Imagine no posession…” John Lennon
Czy potrafisz sobie wyobrazić świat bez własności prywatnej? Każdy pracuje dla społeczeństwa i każdy dzieli się tym, co ma? Piękne w teorii, ale niestety przerażające w konsekwencjach w praktyce. Taki dylemat pod koniec XIX wieku miało wielu myślicieli i wielu z nich uwierzyło, że socjalizm może być najlepszym systemem politycznym, bo jest oparty na równości. Ale równość to utopia. Ludzie nie są ze sobą równi, pod żadnym względem, nawet samego rozmiaru… Jakże nudny i przewidywalny byłby świat, w którym wszyscy byliby jednakowi!
Równość jest nieskazitelną ideą, którą można karmić masy, ale na każdym kroku widzimy, że w każdym systemie politycznym nierówności społeczne są czymś zupełnie normalnym. Czy to znaczy, że mimo to powinniśmy dążyć do socjalizmu, aby wszyscy ludzie byli równi, dzielili się tym, co mają, i czerpali z niekończących się źródeł dobrobytu? NIE.
Idea ta może się sprawdzić tylko i wyłącznie w innej rzeczywistości, jeśli ludzie byliby jak mrówki podporządkowane jednemu królowi i bez namysłu pracowaliby 12 godzin dziennie, a przede wszystkim jeśli nie byliby zazdrośni, chciwi i zachłanni. Na Ziemi, wśród ludzi jest zupełnie inaczej. Są ludzie, którzy nie chcą pracować w ogóle, a są tacy, którzy poza pracą nie mają życia. Sprawiedliwością więc wydaje się rozdzielić pomiędzy nimi dobra w odniesieniu do ich wkładu pracy. Jest wiele innych aspektów sukcesu, takich jak błyskotliwość, zapobiegawczość, przywidywanie przyszłości. Ludzie, którzy posiadają te cechy, naturalnie będą mnożyli pieniądze niewspółmiernie szybciej niż zwyczajni robotnicy w fabryce.
Ale co pozostaje mi, jeśli jestem biednym pracownikiem fabryki, który oprócz małego mieszkanka w bloku nie może sobie pozwolić w zasadzie na nic więcej? Ludzie fiksują się na tym, że ich życie nie ma sensu, bo nic nie mają, ale zapominają o tym, że korzystanie z życia jest niczym innym jak korzystaniem z dobrodziejstw, które są nam dostępne.
Wczoraj jadąc samochodem, widząc parki, pola, jeziora, lasy… myślałem sobie, jak wiele świata jest dostępne dla wszystkich. Jako obywatele możemy sobie godzinami chodzić po lesie, zbierać grzyby, jeździć przez cały weekend na rowerze, chodzić na spacer do parku. Odwiedzać przyjaciół, odwiedzać rodzinę, korzystać z tego, co oni mają. Mamy dostęp do bibliotek, do setek lat mądrości spisanej na milionach stron… Już praktycznie każdy może mieć dostęp do internetu, telewizji, radia itp.
Jak to jest, że biedni ludzie siedzą przed telewizorem i narzekają, że życie jest do dupy, bo na nic ich nie stać? A jednocześnie bardzo bogaci ludzie jeżdżą na rowerze, biegają i uprawiają całe mnóstwo sportów, które nie kosztują nic!
Nie oszukujmy się, korzystanie z życia jest również kwestią pieniędzy. Ale bardziej nic cokolwiek jest kwestią mentalną, kwestią nastawienia do życia i chęci bycia aktywnym, uśmiechniętym i pomocnym dla innych.
Polacy nie cierpią na ubóstwo. Polacy cierpią na chorobę zwaną chciwością. Chcemy więcej i więcej, i więcej! Bo inni mają więcej. Bo w reklamie mają więcej. Bo jesteśmy pyszni, samolubni i egoistyczni. Tak wiele mamy, a więcej pragniemy. Jak mamy więcej, to chcemy jeszcze więcej.
Zamiast korzystać z piękna przyrody, z szumu lasu i śpiewu ptaków, słuchamy debilnego radia, które mówi nam o wszystkich tragediach, które dzieją się na całej ziemi. ALE PO CO?
Co my robimy? Idziemy do pracy, wracamy i pieprzymy naszą rzeczywistość poprzez naświetlanie się milionami impulsów, które nam wmawiają, żeby zrobić wielką karierę. To znaczy poświęcić swoją rodzinę i przede wszystkim zdrowie, żeby zarobić dużo kasy. Po to, żeby później wydać tę samą kasę na odzyskanie zdrowia, którego już nie odzyskamy…
Czy potrafisz sobie wyobrazić świat bez własności prywatnej? Każdy pracuje dla społeczeństwa i każdy dzieli się tym, co ma? Piękne w teorii, ale niestety przerażające w konsekwencjach w praktyce. Taki dylemat pod koniec XIX wieku miało wielu myślicieli i wielu z nich uwierzyło, że socjalizm może być najlepszym systemem politycznym, bo jest oparty na równości. Ale równość to utopia. Ludzie nie są ze sobą równi, pod żadnym względem, nawet samego rozmiaru… Jakże nudny i przewidywalny byłby świat, w którym wszyscy byliby jednakowi!
Równość jest nieskazitelną ideą, którą można karmić masy, ale na każdym kroku widzimy, że w każdym systemie politycznym nierówności społeczne są czymś zupełnie normalnym. Czy to znaczy, że mimo to powinniśmy dążyć do socjalizmu, aby wszyscy ludzie byli równi, dzielili się tym, co mają, i czerpali z niekończących się źródeł dobrobytu? NIE.
Idea ta może się sprawdzić tylko i wyłącznie w innej rzeczywistości, jeśli ludzie byliby jak mrówki podporządkowane jednemu królowi i bez namysłu pracowaliby 12 godzin dziennie, a przede wszystkim jeśli nie byliby zazdrośni, chciwi i zachłanni. Na Ziemi, wśród ludzi jest zupełnie inaczej. Są ludzie, którzy nie chcą pracować w ogóle, a są tacy, którzy poza pracą nie mają życia. Sprawiedliwością więc wydaje się rozdzielić pomiędzy nimi dobra w odniesieniu do ich wkładu pracy. Jest wiele innych aspektów sukcesu, takich jak błyskotliwość, zapobiegawczość, przywidywanie przyszłości. Ludzie, którzy posiadają te cechy, naturalnie będą mnożyli pieniądze niewspółmiernie szybciej niż zwyczajni robotnicy w fabryce.
Ale co pozostaje mi, jeśli jestem biednym pracownikiem fabryki, który oprócz małego mieszkanka w bloku nie może sobie pozwolić w zasadzie na nic więcej? Ludzie fiksują się na tym, że ich życie nie ma sensu, bo nic nie mają, ale zapominają o tym, że korzystanie z życia jest niczym innym jak korzystaniem z dobrodziejstw, które są nam dostępne.
Wczoraj jadąc samochodem, widząc parki, pola, jeziora, lasy… myślałem sobie, jak wiele świata jest dostępne dla wszystkich. Jako obywatele możemy sobie godzinami chodzić po lesie, zbierać grzyby, jeździć przez cały weekend na rowerze, chodzić na spacer do parku. Odwiedzać przyjaciół, odwiedzać rodzinę, korzystać z tego, co oni mają. Mamy dostęp do bibliotek, do setek lat mądrości spisanej na milionach stron… Już praktycznie każdy może mieć dostęp do internetu, telewizji, radia itp.
Jak to jest, że biedni ludzie siedzą przed telewizorem i narzekają, że życie jest do dupy, bo na nic ich nie stać? A jednocześnie bardzo bogaci ludzie jeżdżą na rowerze, biegają i uprawiają całe mnóstwo sportów, które nie kosztują nic!
Nie oszukujmy się, korzystanie z życia jest również kwestią pieniędzy. Ale bardziej nic cokolwiek jest kwestią mentalną, kwestią nastawienia do życia i chęci bycia aktywnym, uśmiechniętym i pomocnym dla innych.
Polacy nie cierpią na ubóstwo. Polacy cierpią na chorobę zwaną chciwością. Chcemy więcej i więcej, i więcej! Bo inni mają więcej. Bo w reklamie mają więcej. Bo jesteśmy pyszni, samolubni i egoistyczni. Tak wiele mamy, a więcej pragniemy. Jak mamy więcej, to chcemy jeszcze więcej.
Zamiast korzystać z piękna przyrody, z szumu lasu i śpiewu ptaków, słuchamy debilnego radia, które mówi nam o wszystkich tragediach, które dzieją się na całej ziemi. ALE PO CO?
Co my robimy? Idziemy do pracy, wracamy i pieprzymy naszą rzeczywistość poprzez naświetlanie się milionami impulsów, które nam wmawiają, żeby zrobić wielką karierę. To znaczy poświęcić swoją rodzinę i przede wszystkim zdrowie, żeby zarobić dużo kasy. Po to, żeby później wydać tę samą kasę na odzyskanie zdrowia, którego już nie odzyskamy…
Subskrybuj:
Posty (Atom)