W nawiązaniu do moich poprzednich
postów (do tych sprzed kilku dni, nie do postów wielkanocnych ;)) – ten młody
koreański komunista wykorzystuje to, co działa najlepiej, czyli lęk i strach! Tak
samo działał jego ojciec, przez wiele dekad zastraszając swoich poddanych, a
teraz tak działa syn.
Co tu robić, jeśli państwo chyli się
ku upadkowi, a wojsko nie chce słuchać niewyrośniętego, zakompleksionego
przywódcy. Najlepiej pokazać, że ma się tupet… A wypowiedzenie wojny Stanom Zjednoczonym
to akt mówiący albo o jego chorej psychice, albo o totalnej bezradności i
beznadziejności sytuacji.
Jeśli jest to bezradność w kryzysowej
dla Korei sytuacji, to rzeczywiście są to tylko niegroźne pogróżki, które
prowadzą jedynie do negocjacji kredytów od krajów rozwiniętych.
Gorzej, jeśli jest to choroba
psychiczna, bo wtedy jego szanse na zwycięstwo nie mają znaczenia przy
podejmowaniu decyzji. Może zaatakować i zostać zrównany z ziemią, ale na zawsze
zapisze się w historii. Przecież to i tak lepsze zginąć na polu bitwy niż
popełnić samobójstwo w swoim ciemnym pokoju.
Przyszłość pokaże. Przynajmniej
dziennikarze przez kilka dni mają o czym pisać, nie ciągle o okropnej zmianie „ocieplenia
klimatu” na globalne „ochładzanie klimatu”.