niedziela, 6 października 2013

Jak osiągnąć sukces i spać?

strefa-geniuszu.pl
Za kilka dni na oficjalnej stronie SG pojawi się artykuł: " Jak osiągnąć sukces i spać?".
Ktokolwiek zrobił pierwszych kilka kroków w rozwoju osobistym, szybko się dowie że prawdziwy sukces to sukces spokojnego sumienia. Serdecznie zapraszam.

czwartek, 25 lipca 2013

Okres wakacyjny ;-)

Z przyjemnością informuję, że już wkrótce "Strefa Geniuszu" doczeka się swojej nowej profesjonalnej odsłony!
Do tego czasu zmniejszy się częstotliwość wpisów, gdyż pracuję nad szatą graficzną strony.
Adres bloga pozostanie bez zmian.
Między czasie zapraszam do lektury wpisów z poprzednich miesięcy i życzę wszytkim spokojnych wakacji! S.

piątek, 19 lipca 2013

Każdy ma w sobie Geniusza

Będąc dzieckiem, nigdy nie byłem systematyczny. Byłem chaotyczny, zamyślony, zwariowany i wierzyłem, że moja wrodzona inteligencja pozwoli mi łatwo przejść przez 16 lat nauki. Byłem w błędzie.

Jak się możecie domyślać, moje frywolne podejście do nauki, tzn. odrabianie zaległości kilka tygodni przed końcem roku, kończyło się tym, że często miałem albo jedynki, albo piątki. No chyba że z takich przedmiotów jak wiedza o społeczeństwie, religia, historia czy język polski. Tutaj pasja i zaciekawienie przedmiotem pomagało mi utrzymać dobre oceny, ale do rzeczy… Sytuacja zmieniła się dopiero w ostatniej klasie liceum, w której z dnia na dzień stwierdziłem, że stosując moje dotychczasowe zasady, nic nie osiągnę. Bez ciężkiej pracy nieważne, kim jestem, nic nie osiągnę.
Czy urodziłem się geniuszem? Oczywiście, że nie. Czy Einstein albo van Gogh urodzili się geniuszami? Oczywiście, że nie. Mieli za to w sobie pierwiastek geniuszu, który jest w każdym z nas, a dopiero ciężka praca, sumienność i wieloletni rozwój oraz determinacja spowodowały, że w końcu usłyszał o nich świat.
Pomimo że przez prawie cały XX wiek ludzie wierzyli w stałość inteligencji, to kilka lat temu nawet człowiek, który wymyślił testy na inteligencję IQ, Alfred Binet, zmienił zdanie i przekonał się, że inteligencja nie jest stałą wrodzoną cechą, ale jest czymś zmiennym. To znaczy, że osoby z niskim ilorazem inteligencji mogą rozwinąć skrzydła i stać się kimś wyjątkowo inteligentnym, jednocześnie osoby bardzo inteligentne, jeśli spoczną na laurach, staną się zwyczajnie przeciętne.

Znam ludzi, którzy całe swoje życie poświęcają na udowadnianie sobie i innym swojej wyższości. Nie mówię o ludziach chwalących się swoimi szlacheckimi korzeniami, ale o tych, którzy gdzieś w podświadomości czują, że są lepsi. Sprytniejsi, mądrzejsi, z nieograniczonym intelektem, a poprzez poniżanie innych chełpią się swoim rozdmuchanym ego. W zasadzie wydawałoby się, że jest to cecha ludzi odnoszących największe sukcesy, ale czy aby na pewno?

Rzeczywiście tak się dzieje, jeśli taka osoba odnosi sukcesy, które są jednoczesnym dowodem na jej wyższość pośród innych. Ale co dzieje się z tym osobnikiem, jeśli poniesie spektakularną porażkę?

Jak pisze pani Carol Dweck w swojej książce o sukcesie, może nauczy się na błędach i wyciągnie wnioski? Może popadnie w depresję? A może stwierdzi, że jest zwyczajnym nieudacznikiem. Bo jeśli wierzę w swoją wyższość nad innymi, to tylko poprzez sukcesy mogę się spełniać. Jeśli życie zacznie kłuć jak kolce róż, to nagle okaże się, że zostaje się po prostu NIKIM. Samotną osobą, której się nie powiodło, która jest po prostu do kitu.

Nie ukrywam, że znam kilka takich osób i są to ludzie bardzo trudni do zniesienia. Gdy im się powodzi, są tak zapatrzeni we własny majestat, że słuchają tylko swoich myśli, a zamykają się na uwagi innych, gdy natomiast źle im się wiedzie, izolują się od swoich znajomych i popadają w ruinę.

Przez pewien okres życia również wierzyłem, że jestem z natury lepszy od innych, co jest po prostu bzdurą. Teraz natomiast mogę powiedzieć, że sam człowiek jest istotą wielce wyjątkową, a ja jestem po prostu zwyczajnym człowiekiem… Zdolnym do wszystkiego, ale również zdolnym do niczego.Ale tak jak Tobie, tak i sobie życzę osiągnięcia spektakularnego zwycięstwa, aby udowodnić coś całemu światu. Nie to, że osiągnąłem wiele, bo jestem urodzonym nadczłowiekiem, ale by pokazać, jak wiele może osiągnąć zwyczajny człowiek, który ma wielką wiarę w to, że ciężką pracą, rozwojem i nauką możemy osiągnąć niemal wszystko. Bo każdy z nas ma w sobie coś… Z Geniusza.

poniedziałek, 15 lipca 2013

Ludzie się zmieniają

Życie ludzkie można porównać do sterowania łodzi żaglowej na bezkresnym oceanie. Czasem płyniesz sam, rozglądasz się po horyzoncie, praży Cię bezlitosne słońce, a ostatni sztorm zmiótł z pokładu wszystkich załogantów, którzy z panicznym strachem opuścili Cię i wyskoczyli za burtę przy pierwszych większych szkwałach. Innym razem masz przy sobie cały tuzin serdecznych przyjaciół, których zapoznałeś, pijąc wino w ostatnim porcie. Wskoczyli na Twoją łódź i obiecali Ci dozgonną przyjaźń, klepiąc Cię po plecach.

Czasem wpływasz do portu zupełnie nowego. Ludzie mówią obcym językiem, a Ty musisz upodabniać się do nich, aby zdobyć akceptację. Ale gdy już jesteś doświadczonym żeglarzem, twardym i pewnym siebie wilkiem morskim, przychodzi czas, że siła natury jednym mocnym uderzeniem uwidacznia Twoje słabości. Leżysz nieprzytomny, słońce parzy skórę, a sól wyjada usta… Wreszcie po kilku godzinach wracasz do żywych, aby zobaczyć, że Twój maszt jest złamany, żagle porwane, a pokład podtopiony. Wtedy dochodzi do Ciebie, że jesteś innym człowiekiem. Zmienionym przez życie, bo ludzie się nie zmieniają, zmienia ich świat.

Powiedzenia mają to do siebie, że czasem bardziej trafne jest odwrócenie pewnych stwierdzeń niż bezmyślne ich powtarzanie. W swoim życiu widziałem tak wiele przykładów diametralnej zmiany czyjejś osobowości, że wiem, iż to zależy od człowieka i osobowości, czy potrafi się zmienić.Łatwo jest powiedzieć: „Ja się nigdy nie zmienię”, trudniej jest powiedzieć: „Potrafię się zmienić dla dobra moich bliskich, dla dobra swojej przyszłości, rozwoju, sukcesu”. Każdy może się zmienić, ale nie każdy to potrafi. Zmiana wymaga przede wszystkim bycia świadomym szkody, jaką wyrządzam sobie lub innym. Zaprzeczenie możliwości zmian jest jednocześnie negacją możliwości rozwoju, a przecież lepiej jest iść do przodu niż stać w miejscu… Czyż nie?

środa, 10 lipca 2013

Jaki jest mój los?

Pewien człowiek powiedział mi, że Polacy opierają swoje relacje na dzieleniu się swoimi nieszczęściami. Jeśli ktoś jest nam naprawdę bliski, to będzie to doskonała osoba do zwierzenia się, wylania swoich frustracji, zmartwień, w zamian otrzymujemy serię sprawozdań z cierpień drugiej osoby i oboje upajamy się w swoim nieszczęściu.

Jest to na pewno podejście kulturowe, które wykształcało się przez wiele wieków. Chciałbym zauważyć w nim same minusy, ale niekoniecznie, gdyż współczucie jest potrzebnym i bardzo ludzkim uczuciem.

Niestety nie jesteśmy w stanie tego wyważyć. To znaczy z jednej strony narzekamy na życie, z drugiej strony narzekamy na los i nie przypisujemy sobie sprawczości. Czy możemy poddać się losowi? Czy wszystko naprawdę jest zapisane w kartach, a my jesteśmy tylko aktorami odgrywającymi przydzielone nam role na podstawie jednego niepodważalnego scenariusza?

Często jest tak, że osoby głęboko wierzące praktycznie wszystko, co się dzieje w ich życiu, przypisują Bogu. Wszystkie szczęścia i nieszczęścia. Ja szczerze wierzę w ingerencję Ducha Świętego na ziemi, co jednoznaczne jest z boską ingerencją, ale zastanawia mnie, czy Bóg, który dał nam wolność wyboru, wolną wolę do wybierania dobra i zła, chciałby nas ubezwłasnowolnić przez przypisanie jednego planu działania na całe nasze życie. Szczerze w to wątpię.

Ale co się dzieje z ludźmi, którzy całą sprawczość przypisują losowi? Albo się uda, albo się nie uda – nie mam na to wpływu. Ludzie ci przestają kontrolować swoje własne życie, nie przywiązują wagi do wielkiej, niesamowitej mocy naszych decyzji, naszych wizji i wyborów. Zamiast tego narzekają na los, na wpływ innych: polityków, burmistrzów, księży, rodziców, dziadków, a nawet na czary wróżki z Polsatu.

Miałem epizody w moim życiu, w których wierzyłem w to, że tak naprawdę nie mamy wyboru. Ale chwileczkę. Jeśli idę ulicą, a ktoś mi zechce włożyć nóż w brzuch, to choć nie ma do tego prawa, to może to w każdej chwili to zrobić. Na świecie żyje obecnie trochę ponad 7 miliardów ludzi i przecież w każdej chwili każdy może zrobić, co tylko zechce!

Wystarczy włączyć programy informacyjne i dokładnie widać, że wiele osób robi po prostu to, na co ma ochotę. Zabije sąsiada, zgwałci dziecko, podłoży bombę w metrze. Jeśli wszystko jest zapisane w kartach, to pytam się: kto, do cholery, napisał taki scenariusz?

Po wielu latach namysłu stwierdzam, że to, co się dzieje na ziemi, jest wypadkową kilku sił: siły natury, siły ludzkich decyzji oraz siły działania dobrych duchów i duchów złych przede wszystkim. Dlatego z jednej strony to, co robimy, jest wielce zależnie od podejmowanych przez nas decyzji, ale są ponadnaturalne aspekty, które czasem zmieniają bieg wydarzeń.

W moim życiu wszystko to, co robię, opieram przede wszystkim na mocy, którą otrzymuję od Boga. Wierzę, że ma On wielki wpływ na to, co się ze mną dzieje. Ale jest to trochę jak z dzieckiem uczącym się jeździć na rowerze. Dziecko może jechać samo, może wjechać na kamień, wjechać w dziurę lub do jeziora. Ale jest z tyłu drążek, które możemy oddać Panu Bogu albo możemy oddać diabłu. Jestem panem własnego losu, ale kiedy mój rower się przewraca i kaleczę swoje ciało, dobry Bóg wyciąga rękę, by mnie podnieść. Tak było zawsze.

sobota, 6 lipca 2013

Świat bez własności

„Imagine no posession…” John Lennon

Czy potrafisz sobie wyobrazić świat bez własności prywatnej? Każdy pracuje dla społeczeństwa i każdy dzieli się tym, co ma? Piękne w teorii, ale niestety przerażające w konsekwencjach w praktyce. Taki dylemat pod koniec XIX wieku miało wielu myślicieli i wielu z nich uwierzyło, że socjalizm może być najlepszym systemem politycznym, bo jest oparty na równości. Ale równość to utopia. Ludzie nie są ze sobą równi, pod żadnym względem, nawet samego rozmiaru… Jakże nudny i przewidywalny byłby świat, w którym wszyscy byliby jednakowi!

Równość jest nieskazitelną ideą, którą można karmić masy, ale na każdym kroku widzimy, że w każdym systemie politycznym nierówności społeczne są czymś zupełnie normalnym. Czy to znaczy, że mimo to powinniśmy dążyć do socjalizmu, aby wszyscy ludzie byli równi, dzielili się tym, co mają, i czerpali z niekończących się źródeł dobrobytu? NIE.

Idea ta może się sprawdzić tylko i wyłącznie w innej rzeczywistości, jeśli ludzie byliby jak mrówki podporządkowane jednemu królowi i bez namysłu pracowaliby 12 godzin dziennie, a przede wszystkim jeśli nie byliby zazdrośni, chciwi i zachłanni. Na Ziemi, wśród ludzi jest zupełnie inaczej. Są ludzie, którzy nie chcą pracować w ogóle, a są tacy, którzy poza pracą nie mają życia. Sprawiedliwością więc wydaje się rozdzielić pomiędzy nimi dobra w odniesieniu do ich wkładu pracy. Jest wiele innych aspektów sukcesu, takich jak błyskotliwość, zapobiegawczość, przywidywanie przyszłości. Ludzie, którzy posiadają te cechy, naturalnie będą mnożyli pieniądze niewspółmiernie szybciej niż zwyczajni robotnicy w fabryce.

Ale co pozostaje mi, jeśli jestem biednym pracownikiem fabryki, który oprócz małego mieszkanka w bloku nie może sobie pozwolić w zasadzie na nic więcej? Ludzie fiksują się na tym, że ich życie nie ma sensu, bo nic nie mają, ale zapominają o tym, że korzystanie z życia jest niczym innym jak korzystaniem z dobrodziejstw, które są nam dostępne.

Wczoraj jadąc samochodem, widząc parki, pola, jeziora, lasy… myślałem sobie, jak wiele świata jest dostępne dla wszystkich. Jako obywatele możemy sobie godzinami chodzić po lesie, zbierać grzyby, jeździć przez cały weekend na rowerze, chodzić na spacer do parku. Odwiedzać przyjaciół, odwiedzać rodzinę, korzystać z tego, co oni mają. Mamy dostęp do bibliotek, do setek lat mądrości spisanej na milionach stron… Już praktycznie każdy może mieć dostęp do internetu, telewizji, radia itp.

Jak to jest, że biedni ludzie siedzą przed telewizorem i narzekają, że życie jest do dupy, bo na nic ich nie stać? A jednocześnie bardzo bogaci ludzie jeżdżą na rowerze, biegają i uprawiają całe mnóstwo sportów, które nie kosztują nic!

Nie oszukujmy się, korzystanie z życia jest również kwestią pieniędzy. Ale bardziej nic cokolwiek jest kwestią mentalną, kwestią nastawienia do życia i chęci bycia aktywnym, uśmiechniętym i pomocnym dla innych.

Polacy nie cierpią na ubóstwo. Polacy cierpią na chorobę zwaną chciwością. Chcemy więcej i więcej, i więcej! Bo inni mają więcej. Bo w reklamie mają więcej. Bo jesteśmy pyszni, samolubni i egoistyczni. Tak wiele mamy, a więcej pragniemy. Jak mamy więcej, to chcemy jeszcze więcej.

Zamiast korzystać z piękna przyrody, z szumu lasu i śpiewu ptaków, słuchamy debilnego radia, które mówi nam o wszystkich tragediach, które dzieją się na całej ziemi. ALE PO CO?

Co my robimy? Idziemy do pracy, wracamy i pieprzymy naszą rzeczywistość poprzez naświetlanie się milionami impulsów, które nam wmawiają, żeby zrobić wielką karierę. To znaczy poświęcić swoją rodzinę i przede wszystkim zdrowie, żeby zarobić dużo kasy. Po to, żeby później wydać tę samą kasę na odzyskanie zdrowia, którego już nie odzyskamy…

czwartek, 4 lipca 2013

Dlaczego ludzie mnie oceniają?

Nawiązując do ostatniego wpisu, zastanawiałem się, w jakim stopniu zależy mi na tym, co myślą o mnie ludzie. Często słyszę: „Nie patrz na to, co mówią ludzie, po prostu bądź sobą”. Ale przecież jeśli już miałbyś blokować się w byciu sobą, to właśnie po to, aby nie zranić innego człowieka. Jeśli nie będziesz zważał na opinie innych, staniesz się egoistycznym, wyalienowanym ze społeczeństwa samolubem.

Z drugiej strony, jeśli będziesz zważał tylko na opinie innych, staniesz się nieszczęśliwym aktorem, który będzie w każdym otoczeniu nakładał inną maskę, a to również prowadzi do swoistego zniewolenia ego, gdyż pod koniec dnia już sam nie będziesz mógł określić, kim naprawdę jesteś.

Co więc robić? Na pewno nie możemy być aspołeczni. Wiwatowanie swojej wolności poprzez ograniczanie wolności innych jest niemoralne. Zamartwianie się natomiast opinią innych, szczególnie krytyką innych, jest głupotą.

Przypomina mi się tutaj przemówienie słynnego amerykańskiego mówcy Lesa Browna: „Don’t ever let somobody’s opinion to become your reality”. Czyli nie pozwól, aby czyjaś opinia stała się twoją rzeczywistością.

Piękny inspirujący tekst, gdyż wielokrotnie się zdarza, że bierzemy do siebie negatywną opinię jednej osoby, dopisujemy do metki, którą codziennie nosimy, i tak zostaje na lata! Sam Les Brown w dzieciństwie został przez jednego lekarza zdiagnozowany jako dziecko niedorozwinięte. Przez całe dzieciństwo nie nauczył się pisać i czytać, gdyż każdy nauczyciel tak go traktował. Ale wreszcie pewnego dnia, będąc nastolatkiem, kiedy został poproszony do tablicy i powiedział, że nie umie pisać, gdyż jest niedorozwinięty umysłowo, usłyszał od nauczyciela słowa cytowane wyżej. Nauczyciel-mentor kazał mu pisać i czytać, a dziś Les Brown jest jednym z najbardziej inspirujących mówców wszechczasów.

Ale dlaczego bierzemy do siebie czyjąś opinię? Może ta osoba jest swoistym autorytetem, może jest twoją matką, ojcem, „przyjacielem”. Ale jeśli nie wierzy w ciebie i w twój potencjał, to znaczy, że mimo iż jest ci bliska, nie zasługuje na miano twojego mentora! Powtórzę jeszcze raz: nie pozwól, aby czyjaś opinia tworzyła twoją rzeczywistość. To ty decydujesz, ty wybierasz drogę swojego życia. Możesz w każdej chwili stanąć, szyderczo uśmiechnąć się do losu, do swoich uprzedzeń, i pójść w zupełnie inną stronę.

I tak jak Jezus mówił we wczorajszej Ewangelii. Nie osiągniemy niczego w swoim życiu, jeśli wiecznie będziemy odwracali się za siebie. Nawet samą świętość możemy osiągnąć, jedynie patrząc się przed siebie!Życzę nam wszystkim, żebyśmy byli empatyczni i z pokorą przyjmowali oceny innych, ale pamiętajmy, że na samym końcu tego świata to ocena Boga, a nie ludzi, będzie tą najważniejszą. Jeśli przejdziemy przez życie tak, jak mówił Pan Jezus: „Nie robiąc innemu, co tobie nie miłe”, będziemy może tępieni przez ignorantów, bo każdy mierzy swoją miarą, ale będziemy jednocześnie szanowani przez ludzi mądrych, a po śmierci wywyższeni przez Boga.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Sądź, a będziesz sądzony!

Ludzie uwielbiają osądzać innych, rzadziej osądzają siebie, ale jest to całkiem naturalne ludzkie zachowanie. Całkiem ironicznie często osądzamy u innych to, czego nie lubimy u siebie.

Tzn. że każdy z nas ma swoje słabości i jeśli spojrzymy na 7 grzechów głównych: pycha, chciwość, zazdrość, gniew, nieczystość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu oraz lenistwo, okaże się, że po prostu każdemu pod słońcem zdarza się ich doświadczać.

Najważniejsze, żeby być świadomym swoich słabości. Trochę jak z nazywaniem swoich emocji, rozpoznawaniem ich po to, aby móc się od nich uwolnić. Jeśli się strasznie na kogoś gniewam, w tym momencie moje całe ciało i umysł doświadcza emocji gniewu. Muszę jak najszybciej oddalić od siebie ten gniew, gdyż szkodzi on mojej relacji z tą osobą, a przede wszystkim wyniszcza mnie od środka.

Teraz wróćmy do innych słabości. Jeśli, dajmy na to, ktoś nienawidzi u siebie bycia zazdrosnym, będzie on zwalczał osoby zazdrosne. Jeśli nie lubimy u siebie lenistwa, to będziemy oceniali i krytykowali ludzi za bycie leniwymi. Wygląda to tak, jakbyśmy zwalczali te cechy u innych, żeby oddalić je od siebie.

Zabawne jest to, jak ludzie oceniają innych. Proszę powiedzieć mi, gdzie leży granica pomiędzy chciwością a oszczędnością. Gdzie się kończy człowiek beztroski, a zaczyna leniwy? Myślę, że ta granica leży tak blisko, iż ta sama osoba przez jednego nazwana oszczędną, przez drugiego zostanie nazwana skąpą!

Podobnie rzecz odnosi się do bycia pysznym. Czym rożni się pycha od zwykłej pewności siebie i wiary w swoje możliwości? Nic nie wydaje się tutaj białe lub czarne, a wygląda na całą paletę szarości.

Żeby ukazać absurd możliwości oceny przez innych, pomyślmy sobie, że nawet osoba nieskazitelnie skromna… W głębi serca może wręcz chorobliwie pysznić się swoją… skromnością. ;-)

sobota, 29 czerwca 2013

Po co komu rodzina?

Uruchomiając dziś komputer, chciałem napisać o niskiej samoocenie. Wydaje się, że w Polsce jest to bardzo poważny problem dzieci i młodzieży. Zacząłem się zastanawiać, przejrzałem kilka artykułów o samoocenie, a także kilka amerykańskich stron… i nagle olśnienie.

Trafiłem na kilkadziesiąt komentarzy młodych ludzi, którzy mają problem z bardzo niskim mniemaniem o sobie. Każda wypowiedź miała kilka zdań i, co mnie zaskoczyło, praktycznie każda nawiązywała do rodziców i dysfunkcyjnej rodziny!

Wszyscy pisali dokładnie to samo, że ich niska samoocena jest spowodowana brakiem akceptacji, odsunięciem lub wręcz agresją rodziców (ewentualnie rówieśników) i nasila się, dążąc do depresji, poczucia beznadziejności i bycia aspołecznym. Nie było ani jednego komentarza w stylu: „Mam kochających rodziców, ciepło domowego ogniska, moi rodzice mnie wspierają we wszystkim, co robię… a ja mam mimo to bardzo niską samoocenę”.

Zaraz, zaraz, ale który rodzic nie chce dobrze dla swojego dziecka? Każdy (prawie każdy) przecież chce, żeby wyrosło na dojrzałą, spełnioną i szczęśliwą osobę, ale tutaj dochodzimy do paradoksu i hipokryzji.

Co innego można mówić, a co innego robić. W istocie sam mam rodzinę i mogę szczerze stwierdzić, że bycie rodzicem – małżonkiem to wieczna służba. Życie rodziców zostaje całkowicie podporządkowane dzieciom – praca, wakacje, wydatki, mieszkanie itp. Stosunkowo łatwo jest zdobyć się na wyrzeczenia finansowe względem dzieci, bo przychodzi to naturalnie. Ale wyrzeczenie się swoich słabości dla dobra dzieci lub walka z własnymi pokusami (zdrada…) dla dobra dzieci to już zupełnie inna historia.

Mąż może nie kupić sobie nowych jeansów, aby kupić plecak dziecku, ale czy odmówi kumplowi, który wieczorem zaprasza go na wódkę? Czy matka będzie w stanie powstrzymać frustrację spowodowaną pracą zawodową, pracą w domu i nie zacznie wręcz wyżywać się na dziecku? Jest to tak nagminne, że praktycznie każdy wie, o czym piszę. Łatwo jest oddać pieniądze, ale trudno jest oddać siebie.

Nawiązując do komentarzy tych młodych osób o bardzo niskiej samoocenie, dochodzimy do sedna problemu, a jest nim bagatelizowanie roli zdrowej rodziny w życiu dziecka i w ogóle w życiu społecznym.

Dzieci opisywały sytuacje, gdy samolubni rodzice rozwodzą się tylko po to, żeby realizować swoje cele, a później prześcigają się w wydawaniu pieniędzy na dzieci, aby zapewnić im bytowanie. Ale o czym my mówimy? Zapewnienie bytowania? Czy dzieci są szczeniakami, którym podsypiemy karmy, nalejemy wody, zostawimy na cały dzień, a później wieczorem o 22 poklepiemy po głowie na dobranoc?

Otóż nie! Tylko dzieci, które mają mocny fundament w postaci obojga rodziców, mogą w pełni rozwinąć skrzydła. Tzn. być pewne siebie nie tylko na pokaz, na zewnątrz, ale przede wszystkim w środku, a równocześnie ocena tegoż środka jest bardzo trudna.

Drodzy rodzice, nie bójmy się oddać siebie dla rodziny, pamiętając, że w każdej zdrowej rodzinie z jednej strony powinniśmy oddać siebie, kochając, wspierając i wychowując swoich potomków. Jednocześnie z drugiej strony powinna być zachowana hierarchia, że najważniejsza dla męża jest żona, a dla żony – mąż. Jeśli tak nie będzie, to jest to tylko kwestia czasu, kiedy w pewnym momencie raz na zawsze przykleicie swoim potomkom metkę: „Dzieci z rozbitych rodzin z niską samooceną”.

Przykre, ale prawdziwe, lecz po co komu taka rodzina?

czwartek, 27 czerwca 2013

Co motywuje do pracy?

Wielekroć słyszeliśmy, że pieniądze najlepiej motywują ludzi. Czy jest to prawda? Kiedy spojrzymy na prace fizyczne, to możemy dojść do wniosku, że tak. Przecież często najcięższe lub najtrudniejsze prace fizyczne są jednocześnie lepiej płatne niż prace lżejsze. Na przykład mycie szyb w wieżowcach na 30 piętrze (oczywiście od zewnątrz :)) będzie zdecydowanie lepiej płatne niż mycie okien w budynku mieszkalnym. Ciężka praca w fabryce będzie lepiej płatna niż praca stróża w tejże fabryce, który przy muzyce radyjka obserwuje ruch na ulicy.

Mechanizm działa prosto. Jeśli otrzymamy 10 zł za godzinę, to wybierzemy najłatwiejsze możliwe zajęcie, chyba że z pracą otrzymujemy znacznie więcej, np. satysfakcję z pomocy innym.

Ale co z pracą umysłową? No i tutaj zaczynają się schody.

Pieniądze są ważne, ale nie najważniejsze w kwestii motywacji do działania. Dzisiaj poznałem niespełna 30-letnią dziewczynę, która od dłuższego czasu pracuje jako wolontariuszka w stowarzyszeniu. Nie pobiera żadnych pieniędzy i gdyby tylko kasa motywowała, takich przypadków by nie było. Ona jednak wspaniale wypełnia swoją misję, która ma na celu… samorealizację w służeniu bliźnim.

Badania przeprowadzone na amerykańskim Uniwersytecie MIT udowodniły, że im mniej się spełniamy i im mniej jesteśmy doceniani w danej pracy, tym więcej pieniędzy oczekujemy w zamian. Tak więc pani Ania, którą poznałem dzisiaj, musi czuć niewiarygodną satysfakcję ze swojej pracy, jeśli decyduje się nie pobierać za to wynagrodzenia.

Wydaje mi się, że współcześni menadżerowie często zapominają o wszystkich innych rzeczach, które motywują ludzi. Często słyszę sfrustrowanych pracowników korporacji, którzy mówią: „Zarząd każe nam robić projekty, które później w większości lądują w koszu” albo „Zarząd nie zna realiów naszej branży, więc jak mogą rządzić firmą”.

Niestety często ci pracownicy mają rację, a jeśli praca nie jest doceniana, to ginie motywacja. Nikt nie lubi być bezużyteczny, nawet jeśli dostaje za to całkiem przyzwoite wynagrodzenie.

Inny research przeprowadzony przez dr Ariely z Harvardu również pokazuje, że statystycznie im trudniejszy projekt i im więcej trudu w niego włożymy, tym bardziej jesteśmy dumni, tym bardziej jesteśmy zmotywowani i tym bardziej kochamy swoją pracę.

Pomimo że powierzchownie czujesz, że jesteś leniwy, i to właśnie wymigiwanie się od pracy sprawia Ci przyjemność, podświadomie jest dokładnie odwrotnie. Im trudniejszy projekt, tym większa z niego satysfakcja. Tym więcej zarabiasz dla firmy, a jednocześnie będziesz doceniony przez pracodawcę i będziesz czuł się tym zdecydowanie lepiej! Przeciętność prowadzi do monotonii, monotonia prowadzi do smutku, smutek prowadzi do depresji.

A przecież Ty chcesz być szczęśliwy, a nie w depresji?


Czyż nie? ;-)

niedziela, 23 czerwca 2013

Śmierć początkiem życia


Napisałem kilka dni temuAle czy powinniśmy bać się śmierci? Przecież mówiono dawniej: „Jeśli ja jestem, to śmierci nie ma, a jak jest śmierć, to nie ma mnie”. Jak napisałem w pierwszym wpisie na tym blogu – życie zawsze nas zaskoczy.
Jeszcze kilka dni temu myślałem, że wręcz mijamy się ze śmiercią, jakby był to tylko moment przejścia.zeszłą sobotę pojechałem pożegnać z moim najdroższym dziadkiem  Józefem.
Był już w stanie agonalnym, nie mówił, ale miałem z nim jeszcze kontakt. Wspólnie trzymaliśmy się za ręce, a On trzy razy mnie pobłogosławił. Strasznie cierpiał, jego twarz nie przypominała już mojego Dziadka sprzed kilku dni. Na jego twarzy widziałem śmierć. Dlatego zamknąłem oczy, ścisnąłem Jego rękę, przytuliłem i słuchałem Jego oddechu.Odmówiłem powoli modlitwę, a przy odmawianiu „Zdrowaś Maryjo, mówiąc ostatnie trzy słowa, krew uderzyła mi do mózgu i wręcz sparaliżowała mój cały organizm. Wnet zrozumiałem, że to jest ten czas… Nie krótka chwila i koniec, ale wielodniowe męczarnie, w których w żaden sposób nie jesteśmy w stanie pomóc.
Powiedziałem mu: „Jesteś najlepszym dziadkiem na świecie, będziesz w Niebie. w Raju”. On spojrzał na barwne, białe obłoki wirujące po przepięknym błękitnym niebie, które było widać za oknem…pokiwał głową z niedowierzaniem… chociaż moją pierwszą interpretacją było zwątpienie.
Mój dziadek był dla mnie największym autorytetem moralnym i duchowym. Nauczył mnie miłości do Polski, gdyż całą młodość spędził na walce o wolność. Jestem dumny, że towarzyszył mi przez całe moje życie, a ja towarzyszyłem mu przy końcu jego ziemskiej drogi. Był odważny, surowy, ale jednocześnie bardzo dowcipny, ironiczny i oddany. Żył bardzo blisko Boga, ale teraz jest u Boga. Zmarł 20.06.2013 r. o godz. 9 rano. Spokój jego duszy. Odszedł piękny człowiek. 

czwartek, 20 czerwca 2013

Wytrwałość karmi marzenia

Dzisiaj zastanawiałem się nad tym, dlaczego ludzie nie dążą do realizacji celów. Dlaczego wspaniałe pomysły, które pojawiają się w ich głowach, są jedynie bujaniem w obłokach i giną na niebie niczym chmurki rozwiane przez wiatr?

Marzenia są dobre dla każdego, ale nie dla każdego mogą się urzeczywistnić. Dzisiaj powiedziałem pewnej osobie, że to wytrwałość w działaniu karmi marzenia! Bez pokarmu każde marzenie zniknie i zostawi nas w stanie zawieszenia, zostawi pustkę, która zostanie wypełniona smutkiem i żalem.

Zatem musimy pragnąć dążyć do rzeczy wielkich i urzeczywistnić coś, co wydaje nam się niemożliwe.

Najważniejsze w osiągnięciu upragnionego celu jest rozbicie tegoż celu na czynniki pierwsze i zastanowienie się nad tym, co mógłbym zrobić już teraz, już dziś, żeby zbliżyć się do moich marzeń.

Podążanie za głosem serca samo w sobie daje wielką satysfakcję, dlatego bądźmy odważni w fantazji, ale skuteczni w działaniu.

Sam mam swoje marzenia, które bardzo chcę spełnić. Nie mogę się doczekać, żeby wspiąć się na najwyższe góry tego świata. Chcę być na szczycie z wielką polską flagą powiewającą nad przepaścią. Ale czy dam radę tam dotrzeć? Tak, jeśli zacznę od chodzenia po pagórkach, mniejszych górach, i będę codziennie jeździć na rowerze i biegać. A także dbać o zdrowie fizyczne, bo w zdrowym ciele – radości wiele.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Uczciwość i obłuda

Pewna moja sąsiadka powiedziała mi kilka dni temu: „Proszę pana, musi pan uważać na ludzi, którzy ciągle mówią o uczciwości. Ci, którzy ciągle o tym mówią, są zazwyczaj najbardziej nieuczciwi”. Przytaknąłem ze zrozumieniem, ale dopiero później zacząłem analizować te słowa.

Wydaje mi się, że wiem, w jakim kontekście i w stosunku do jakiego rodzaju osób były wypowiedziane. Rzeczywiście przypomina mi się typ osoby, która wręcz chlubi się swoją sprawiedliwością i uczciwością, a w rzeczywistości robi zupełnie na odwrót. Ale zastanówmy się, czemu nieuczciwi ludzie mówią o sobie, że są wzorem uczciwości. Właśnie po to, żeby się zakamuflować, nałożyć maskę, pod którą kryje się zupełnie inna twarz. Mówienie o uczciwości rzeczywiście może uśpić naszą czujność. Ale przecież ta sama osoba mówiąca o swojej nieuczciwości byłaby uznawana za uczciwą i samokrytyczną jednostkę, znającą swoje wady i… będącą ich świadoma.

Teraz spójrzmy na ten problem od innej strony. Jeśli jest osoba, która swoim postępowaniem przede wszystkim ukazuje swoją uczciwość, to czy haniebne jest dla niej wspominać o tejże uczciwości? Myślę, że nie.

Ludzie mają tendencję do mówienia o rzeczach złych. Wczoraj poświęciłem chwilę na przefiltrowanie sieci w poszukiwaniu blogów podobnych do mojego. Poza kilkoma bardzo inspirującymi blogami chrześcijańskimi wszystkie inne tzw. blogi o życiu były naszpikowane bólem, cierpieniem i ogólnym poczuciem beznadziejności. Ludzie znajdują w tym swoje ukojenie. Jak mówił znany amerykański mówca Ziggy Ziglar, ludzie, którzy przychodzą do ciebie z jakimś problemem, bardzo rzadko szukają rozwiązania tego problemu. Zazwyczaj jest to rodzaj zwrócenia na siebie uwagi, na swoje kłopoty, cierpienia, smutki itp.

Ja wyznaję inną teorię: otóż w świecie zawsze zobaczymy to, co chcemy zobaczyć. Kilka dni temu wyszedłem na ulicę i szukałem cierpienia – znalazłem je wszędzie. Biedne dziecko żebrzące pod kościołem, bezdomny przeszukujący śmietnik w poszukiwaniu puszek, sfrustrowana matka krzycząca na swoje dzieci, pijany młody chłopak pod sklepem. Skoro szukałem zła, to zło znalazłem.

Ale na co dzień nie szukam zła, bo zło jest nie nie trzeba go szukać, wyszukuję dobra, wyszukuję piękna, wyszukuję braterstwa i miłości. Wiosna sprzyja miłości. Widziałem dzisiaj piękną parę nastolatków siedzących na ławeczce, wpatrzonych w siebie z taką pasją, że gwarantuję, iż nie zauważyliby słonia przechodzącego obok i tryskającego na nich wodą z trąby. Nie widzieli nic oprócz swoich oczów wpatrzonych w siebie.

Oderwałem od nich wzrok i przeniosłem go dwie ławki dalej. Siedziała na niej uśmiechnięta starsza kobieta. Z subtelnym, delikatnym uśmiechem przebierała w ręce listki z drzewa klonowego – takie, które dzieci przylepiają sobie do nosa! Na pewno właśnie o tym myślała. Pamiętała, jak będąc kilkuletnim dzieckiem, biegała z listkiem przyczepionym do nosa, wolna jak ptak.

Dłuższa chwila zawieszenia i słyszę śmiech dwóch przyjaciółek w wieku gimnazjalnym. One także były tylko dla siebie i komentowały coś, chichotając wniebogłosy.

Jeszcze raz: Widzimy to, co chcemy widzieć, na tym chcemy się koncentrować.

Wracając do mówienia o uczciwości: Czy podobne porównanie mógłbym zastosować do np. mądrości? Jak by brzmiało zdanie: „Ludzie mówiący o mądrości są głupcami” albo „Ludzie mówiący o miłości do innych tak naprawdę wszystkich nienawidzą”? Jak widać, chyba moja sąsiadka nie miała racji. Warto jest mówić o rzeczach dobrych, o uczciwości, przyjaźni i miłości. Nie mówiąc o tym, te słowa wręcz ulotnią się z naszego słownika, a to jest dopiero smutna perspektywa.
Oczywiście zdarzy się, że czasami możemy zostać oszukani, ale nie stanie się to, jeżeli spełniony zostanie jeden warunek – jeśli czyjąś uczciwość będziemy oceniać na podstawie czynów.

sobota, 15 czerwca 2013

Plaga pozytywnego myślenia

Przeczytałem dzisiaj artykuł ks. Aleksandra Posackiego, związanego z Radiem Maryja, pt. „Plaga pozytywnego myślenia”. Artykuł wykazuje diabelską moc pozytywnego myślenia i mimo że nie lubię krytykować innych, z miłą chęcią odpowiem na zarzuty podniesione przez ks. Posackiego.

Autor twierdzi, że pozytywne myślenie jest przeciwieństwem chrześcijaństwa, że jest źródłem zła i swoistą plagą współczesności. Autor sugeruje, że pozytywne myślenie jest myśleniem życzeniowym, przeciwieństwem prawdy, dlatego w kilku zdaniach chciałbym wypowiedzieć się na ten temat.

W całym artykule ks. Posackiego nie ma prawie w ogóle o Panu Jezusie. Jest za to mowa o diabelskim liberalnym podejściu do życia, o tym, że wiara w siebie stała się swoistą religią ludzi skojarzonych z tzw. New Age.

Prawda jest taka, że to właśnie Jezus nauczył mnie wiary w siebie, Jezus wymaga ode mnie mnożenia swoich talentów, miłości do bliskich i otwarcia na piękno świata stworzonego przez Stwórcę. To właśnie On motywuje mnie do pozytywnego myślenia, gdyż zamartwianie się prowadzi do deprecjacji cudu stworzenia i łask, którymi codziennie jesteśmy obdarzani.

Myślenie życzeniowe zamiast prawdy? Prawdą jest miłość, prawdą jest docenianie piękna życia i piękna świata. Prawdą jest pozytywne myślenie, które jest swoistym wypełnieniem nauki Pana, a nie jego zaprzeczeniem, jak sugeruje ten naszpikowany nienawiścią do inności artykuł.

Nie dajmy się wmanewrować w smutek i melancholię życia opartego na ascezie. Średniowiecze minęło, a my żyjemy w epoce New Age. W epoce jeszcze późniejszej niż oświecenie. W epoce, w której czystością umysłu możemy zrozumieć i pojąć zamysł Stwórcy.

Komentowany artykuł: http://www.radiomaryja.pl/bez-kategorii/plaga-pozytywnego-myslenia/

środa, 12 czerwca 2013

Pożyczki nie są złe

Pożyczki dzielą się na dwa rodzaje:

1. pożyczki, które zostaną spłacone przez pożyczkobiorcę;

2. pożyczki, które nigdy nie zostaną spłacone przez pożyczkobiorcę, ewentualnie spłacone w części

Można pomyśleć, że świat zwariował. Zwariowali politycy, biznesmeni, spekulanci. Jak to możliwe, że w kilka dekad cała Europa zapożyczyła się tak bardzo? Otóż długi państw są równie stare jak filozofia. Historia zatoczyła ironiczny krąg, gdyż w V w. p.n.e. jako pierwsze zaczęły się zadłużać względem instytucji i obywateli greckie państwa-miasta.

Czyż nie jest to wspaniałe, że to właśnie ten kraj, który rozpoczął błędną spiralę, może się okazać pierwszym krajem EU, który zbankrutuje? W momencie, kiedy piszę ten tekst, Grecja jest nadal członkiem Unii Europejskiej i członkiem strefy euro. Mimo tego, że oficjalnie nie zbankrutowała, to trzyma się przy życiu poprzez świeżą dostawę obcej krwi, której już nigdy nie będzie w stanie oddać.

Jeden krok starej Europy doprowadzi do upadku kraju, który jest źródłem starożytnej mądrości, ale zarazem doskonałym przykładem, jak złe długi pieniężne, które powinny napędzać gospodarkę, mogą kierować nas do unicestwienia.

Trzeba jednak coś wyjaśnić. Obligacje skarbowe emitowane przez rządy działają na prostej zasadzie, że państwo jest przedsiębiorstwem, które nie może zbankrutować. Bo dopóki nie wydarzy się opcja druga, czyli katastrofa, która zmiecie z powierzchni ziemi wszystkich jej mieszkańców, to pewna pozostaje opcja pierwsza, czyli że obywatele będą zawsze płacili podatki. Wyżej wymienione opcje są aluzją do słów Benjamina Franklina: „The only things certain in life are death and taxes”. A to już jest wystarczającym dowodem na to, że wszystkie wyemitowane obligacje zostaną w określonym czasie wykupione przez Skarb Państwa, tak więc spłacone.

Niestety co jest oczywiste w teorii, załamuje się w praktyce. Bo jeśli obywatel przestanie się martwić o państwo i przestanie płacić podatki, a jednocześnie politycy chcąc utrzymać pracę polityka, zrobią wszystko, żeby nie zdenerwować obywateli, ale załatać dziurę budżetową, to wtedy – kiedy system podatkowy sam jest dziurawy – jest tylko jedna możliwość latania tej dziury. A jest nią zapożyczanie się u kochanych obywateli! Niestety tej myśli nie mogę kontynuować, zważywszy na obszerność tematu.

Jednak wracając do myśli przewodniej – TAK! Wszystkie pożyczki, które są zaciągane, ale będą spłacone, są pożyczkami rozwijającymi gospodarkę. Nawet pożyczki gotówkowe, których nienawidzę ze względu na lichwiarskie praktyki firm je udzielających. Nawet takie pożyczki dobrze działają na przemysł. Rozważmy sytuację, w której pani Kowalska, albo lepiej: cały milion pań Kowalskich bierze 2000 zł pożyczki świątecznej. Za połowę tej sumy kupuje telewizor, całą resztę również wydaje w markecie. Dzięki temu firmy produkujące dany produkt mogą zwiększyć swoją sprzedaż, zatrudnić kolejnych pracowników, zainwestować w nową halę, którą wybudują firmy budowlane (praca, praca, praca!). Następnie zatrudnią do pracy syna pani Kowalskiej, czyli Michasia Kowalskiego, który od pół roku szukał pracy. Michaś pójdzie do pracy, a że nadal mieszka z mamusią, to przez jeden miesiąc spłaci cały kredyt gotówkowy, który mama wzięła, rozkładając na 5 lat.


Och, jakże piękna wizja, która ucieszyłaby wszystkich, czyli rozwijające się firmy, przedsiębiorców, firmy transportowe, no i oczywiście prostego obywatela, który chce żyć w państwie, w którym bezrobocie nie istnieje, a każdy może zapewnić godne życie swojej rodzinie.


Wyjaśniwszy działanie pożyczek, możemy teraz przejść do działania kryzysu. Pani Kowalska wzięła już 7 pożyczek gotówkowych i nie nadąża z ich spłatą. Firma windykacyjna nie może sciągnąć pieniędzy, gdyż pani Kowalska bierze zasiłek dla bezrobotnych i pracuje “na czarno”.
Nawet jeśli sytuacja zacznie się poprawiać, to pani Kowalska będzie widziała dwie opcje. Albo schowa pieniądze w skarpecie i za 10 lat z każdych 100 zł zostanie jej 40 zł… Albo przestając wydawać, włoży na konto oszczędnościowe, bo przecież nauczona doświadczeniem, już wie, że nie można brać pożyczek, bo pożyczki są złe.
Właśnie w tym momencie kilka milionów Polaków myśli podobnie i przestaje wydawać pieniądze. Dzieje się więc rzecz odwrotna. Sklepy sprzedają mniej towarów, firmy usługowe mniej usług. Firmy muszą ciąć koszty, zwalniać pracowników, przez co gospodarstwa domowe mają do wydania jeszcze mniej pieniędzy i przez to jeszcze bardziej zaciągają pasa, powodując jeszcze większy kryzys.


Sam nie wiem, czy wzrost gospodarczy, który utrzymał się w Polsce po 2008 r., nie jest powodem bardzo niskiej edukacji finansowej Polaków. Wolę uważać, że jest on dzieckiem pracowitości i zaradności naszego społeczeństwa. :-)

wtorek, 11 czerwca 2013

Czy warto wierzyć ludziom?

Będąc nastolatkiem, bardzo często zmieniałem swój światopogląd. Mój system wartości pozostawał bez zmian, ale był bardzo naginany poprzez kontakt z osobami pojawiającymi się na mojej drodze. Wystarczyło, aby ktoś zafascynował mnie swoją postawą, swoim zachowaniem i życiem, a byłem skłonny wręcz całkowicie nagiąć lub zmienić swoje poglądy, myśląc sobie: „Ten człowiek ma rację, jest na tyle mądry, że nie może się mylić”.

Z biegiem czasu zauważyłem, że nie ma jednej osoby, która zna wszystkie najlepsze odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Każdy człowiek jest inny, inaczej patrzy na świat i ma za sobą zupełnie inny bagaż doświadczeń. Na swojej drodze spotykał innych ludzi i sekwencja rozwoju jego życia jest jedyna w swoim rodzaju.

Dlatego jedyną osobą, która z roku na rok będzie znała coraz więcej odpowiedzi, jesteś Ty sam.

Musimy słuchać innych ludzi, szczególnie starszych. Mnie zawsze fascynował kontakt z osobami starszymi. Będąc nastolatkiem, uwielbiałem historie o wojnie, które opowiadał mi dziadek. Nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego człowiek tak bardzo krzywdził drugiego człowieka.

Jeszcze wtedy nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo istotne jest życiowe doświadczenie. Teraz dobrze wiem, że mózg ludzki jest wyjątkowym miejscem, gdzie proces decyzyjny wypracowany latami działa dużo lepiej. Ludzie starsi inaczej podchodzą do życia. Są bardziej ostrożni i sceptycznie nastawieni do rzeczy nowych. Z drugiej strony dużo rzadziej popełniają błędy, bo człowiek uczy się na nich.

Mimo tego, że nadal łapię się na tym, iż czasem staram się powielać pogląd wypowiedziany przez jakiś autorytet, to próbuję tego unikać.

W kwestiach, które Cię interesują i są dla Ciebie ważne, najlepiej samemu dojść do własnego zdania, słuchając nie jednej, lecz wielu osób. Pozwala to poznać siebie samego.

Jeśli natomiast zupełnie nie znam tematu lub dziedziny nauki, lubię powoływać się na czyjś autorytet, mówiąc: „Nie znam się dobrze na astronomii, ale słuchając Hopkinsa, mam wrażenie, że facet ma rację!”Ja również nie przekażę Ci jednej recepty na Twoje życie i sukces duchowo-finansowy, ale mogę zagwarantować, że ze mną ta droga będzie dużo łatwiejsza.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Śmierć pięknych

Budzisz się rano, pada deszcz. Stukające krople wody przyciągane przez wielką Ziemię walą w dach. Szaro, buro, ponuro i sfrustrowani ludzie na ulicach. Przeszedłem się wokoło i wszędzie zauważyłem frustrację ludzi zdenerwowanych dniem. Nagle trzask! Wielki trzask! To silny jasny piorun na niebie rozbijający marazm sfrustrowanych deszczem.

Spojrzałem w górę i pomyślałem o śmierci, bo przecież pomimo że pioruny są piękne, mogą zabić Cię w każdej chwili.

Nieprzypadkowo porównałem piorun do śmierci, bo obie te rzeczy mają w sobie wielką tajemnicę, przychodzą niespodziewanie, a za chwilę już ich nie ma, dopóki znów nie uderzą. Ale czy powinniśmy bać się śmierci? Przecież mówiono dawniej: „Jeśli ja jestem, to śmierci nie ma, a jak jest śmierć, to nie ma mnie”.

Przeczytałem ostatnio cytat Steve’a Jobsa, multimilionera z Apple, który powiedział kiedyś, że tym, co dawało mu niesamowitą siłę do działania, do ciężkiej pracy, do przekraczania własnej strefy komfortu i wspinania się na wyżyny, była właśnie śmierć! I mówił to znacznie wcześniej, zanim zdiagnozowano u niego nowotwór. Chodzi o to, że wszystkie najgorsze rzeczy, jakie możemy wywołać przez swoje działanie, są niczym w obliczu śmierci. Strach niepowodzenia, wyśmiania, skompromitowania, porażki – to wszystko nic nie znaczy w odniesieniu do śmierci, która czyha, będąc naszym cieniem, i może uderzyć w każdej chwili.

Nawiązując do ostatniego wpisu Czas to iluzja, nie znaczy to, że nie mamy czasu, bo śmierć może przyjść w każdej chwili. Wręcz odwrotnie, mamy mnóstwo czasu, gdyż możemy działać, spełniać siebie i swoje marzenia, bo w strefie geniuszu prawdziwa śmierć nie przyjdzie nigdy. W pewnym momencie przyjdzie ta godzina, moment, w którym Pan Bóg zaprosi nas do siebie, i przejdziemy do lepszego świata, za którym powinniśmy tęsknić, ale nie powinniśmy się go bać.


Obiecuję sobie, że nie będę bał się wykorzystywać moich talentów, będę wytrwale dążył do rzeczy wielkich, bo to jest ten moment, ten czas, żeby dobrocią przekazaną innym rozpalić serca tych, którzy zostaną na ziemi, podczas kiedy nas już nie będzie.

piątek, 7 czerwca 2013

Czas to iluzja

„W odróżnienia od Króla, który nie był ubrany w nic, czas jest niczym ubranym w szaty. Można opisać jedynie te szaty” – Julian Barbour, Koniec czasu

W powyższym cytacie Barbour nawiązuje do znanej baśni H.Ch. Andersena, ale nie o baśni chciałbym dziś napisać, lecz o czasie!

Najczęstszym narzekaniem, które słyszę od ludzi, jest to, że „na nic nie mam czasu”. Niedawno temu napisałem tekst pt. Rynek – niewidzialny potwór rządzący światem. Dzisiaj chętnie nadałbym tekstowi tytuł Czas – niewidzialny potwór rządzący ludźmi, oczywiście ironicznie dobierając słowa, bo jak może rządzić nami coś, co jest efektem naszych poczynań – to nielogiczne.

Mam ochotę zadać wtedy pytanie: jeśli jesteś tak ubezwłasnowolniony przez czas, to czym dla ciebie jest czas? Poproszę definicję.
Czas naprawdę to tylko iluzja, to tylko narzędzie do opisywania relacji przyczynowo skutkowych. Pomimo że minęło prawie 300 lat od śmierci Izaaka Newtona, wszyscy żyją nadal w absolutnym pojęciu czasu, i to wydaje się, że jeszcze bardziej absolutnym i niepodważalnym niż kiedykolwiek wcześniej. Czas to czas! – tykający zegarek, absolutnie i bezwzględnie aż do śmierci. Nie zapominajmy jednak, że na początku XX wieku młody, 26-letni fizyk imieniem Albert udowodnił nam, że czas jest względny, tzn. płynie albo szybciej, albo wolniej w zależności od prędkości obserwatora, grawitacji itp.

Nie omieszkam tu przytoczyć słynnego paradoksu bliźniąt, nie wgłębiając się w układ inercjalny tychże bliźniąt, ale jedynie w kwestie upływu czasu. Załóżmy, że rozdzielilibyśmy braci bliźniaków, z których jeden zostałby na Ziemi, a drugi rakietą wyruszyłby w kosmos z prędkością 75% prędkości światła. Po 12 latach brat kosmonauta wróciłby na Ziemię. Okazałoby się, że bratu kosmonaucie przybyło tylko 8 lat, a nie 12, czyli byłby 4 lata młodszy od swojego brata bliźniaka. Powodem tego jest fakt, iż – w uproszczeniu – według teorii względności Einsteina czas płynie wolniej, im bliżej nam do prędkości światła. Co dzieje się potem, czy czas staje? Prawdopodobnie nie, ale na pewno wydarzyłoby się coś niesamowitego.

Dziś po śniadaniu, zamiast pójść do pracy, gdzie mój czas leci jak rozpędzony pociąg TGV (teżewe), ze względu na ostre przeziębienie zostałem w domu, który nagle pod nieobecność dzieci stał się dla mnie miejscem nieznanym. Cisza, spokój, ćwierkające ptaki za oknem. Wystarczyło zostać w domu, żeby w moim odczuciu czas drastycznie zwolnił. Przez każdą minutę przelatywały mi jakby setki myśli, dziesiątki spojrzeń, mrugnięć, które przez chwilę z ciekawości zacząłem liczyć. Liczyłem je całą wieczność, doliczyłem do 30 i zegar wskazywał tę samą minutę!

Po chwili przeleciała obok mnie mucha, wolno niczym wojskowy patrol lotniczy latała dookoła. Ależ ten czas się ciągnie, pomyślałem, gdybym nie miał przy sobie zegarka, zdecydowanie stwierdziłbym, że czas po prostu stanął w miejscu.

Te przykładowe kilka minut z czasu spędzonego w ciszy bez żadnych bodźców ukazują to, co Einstein stwierdził już w 1905 r. – czas jest względny, a nie absolutny! Jeśli tak jest, to znaczy, że dysponujemy nieograniczoną ilością czasu, dlatego że to my jesteśmy jego źródłem. To my tworzymy czas przez nasze interakcje ze światem i musimy w ten sposób o tym myśleć.

Co się wydarzy, jeśli zaczniemy żyć czasem względnym? Przestanie nam go brakować, bo dopóki żyjemy, dopóty jest on niewyczerpany. Będziemy świadomi, że czas może być jak wspomniany wcześniej pociąg. Może gnać jak francuskie TGV nawet 500 km/h, ale może zwolnić do 1 km na dobę, tak że ludzkim okiem nie zauważymy nawet, iż się rusza, ale to my go kontrolujemy!


Jeśli już wiesz, że to Ty razem ze światem tworzysz czas, może w końcu uwierzysz, że możesz zawładnąć tym potworem, bo sam codziennie dokonujesz wyborów, wszystkie Twoje decyzje są po prostu szatą. Szatą, której nie tworzy niewidzialny król, ale Ty, co chwilę, siłą swoich decyzji!

Następnym razem, jeśli ktoś powie Ci, że nie ma czasu, proszę, zacytuj mu Normana Peale’a, amerykańskiego speca od pozytywnego myślenia, który niegdyś powiedział: „Jedyną osobą, która nie ma czasu, jest ta 10 metrów pod ziemią”.

czwartek, 6 czerwca 2013

Czy wierzysz w reinkarnację?


Pytanie to zadał jeden z czytelników bloga, więc pozwolę sobie na nie pokrótce odpowiedzieć.
Dla osób, które nie wiedzą – reinkarnacja jest to tzw. wędrówka dusz. Doktryna ta mówi o tym, że dusze są nieśmiertelne, a my w kolejnym wcieleniu możemy stać się kotem, psem, słoniem, a nawet kwiatem.
Doktryna ta jest podstawą buddyzmu i hinduizmu, a dla chrześcijan?
Jak się okazuje, ewangelie apokryficzne (nieuznawane przez Kościół) wskazywały na to, że na początku chrześcijaństwa ludzie wierzyli w reinkarnację. Jednak po Soborze w Konstantynopolu w 553 r. Kościół stanowczo ją odrzucił.
Przez współczesnych chrześcijan reinkarnacja jest często mylona z tzw. preegzystencją dusz, która mówi o tym, że dusza ludzka pochodzi od Boga i istnieje przed poczęciem. Ale dochodzi tutaj do pewnego rodzaju absurdu, że Bóg już dużo wcześniej musiałby stworzyć jakąś liczbę dusz, które miały zostać rozgospodarowane pomiędzy ludzi, a to jest dość wątpliwe.
Dlatego mimo że nie wierzę w koncept reinkarnacji, jest to bardzo fascynujący koncept. Przypomina mi on o tym, że na świecie szacunek należy się nie tylko ludziom posiadającym dusze, ale także zwierzętom, roślinom i wszystkiemu, w co Bóg tchnął życie!

wtorek, 4 czerwca 2013

Piękny człowiek


Dzisiejszy dzień okazał się zderzeniem z rzeczywistością, ale nie o tym będzie ten wpis. Przez dłuższą chwilę zastanawiałem się dzisiaj, czy po prostu nie wylać całej goryczy i nie zacząć narzekać.Ale w jakim celu? Przecież to pójście na łatwiznę, dlatego dziś napiszę o… pięknie.
Siedzę właśnie w kafejce w centrum Sztokholmu,wśród urzekających starych kamienic,niezniszczonych żadną wojną, i pięknych wszechobecnych fontann. Ale nie interesują mnie cegły, tylko ludzie.
Już dawno nie widziałem tylu kanonów piękna wśród tak różnych ludzi. Przypomina mi to Nowy Jork lub Londyn, ale inaczej, bo zamiast zachodniego kiczu pachnie to północną oryginalnością.
Gdy pisałem o skandynawskiej oryginalności,przeszedł koło mnie czarnoskóry, bardzo wysoki mężczyzna w wielkich przeciwsłonecznych okularach, w brązowej sutannie, jakby żywcem wyjęty z polskiego zakonu. O tym właśnie chciałbym napisać.
Przez wiele stuleci kanony piękna były dopasowane do epoki. Dla przykładu – kobiety w bardzo dawnych czasach kojarzyły się głównie z reprodukcją i macierzyństwem, dlatego piękne były kształty i ubiór podkreślający cechy z tym związane. W starożytnym Egipcie furorę robiły smukłe sylwetki, a także całkowicie wygolone kobiece ciała. Również głowy.Ascetyzm średniowiecza natomiast promował chude kobiety, które przez swoją aseksualność wtapiały się w trendy tej epoki (myśli te zapożyczyłem z pewnego bloga, którego niestety nie mogę już namierzyć).
A czym jest piękno dzisiaj? Dziś mamy tyle kanonów piękna, ilu ludzi na tej planecie. Nie ma jednego niepodważalnego wzorca, który by królował. Nawet największe gwiazdy i celebryci są przez jednych uwielbiani, a przez innych – odrzucani.
W dzisiejszej rzeczywiści piękna jest różnorodność.
Właśnie dzisiaj natknąłem się na przepiękną paręmłodych ludzi, którzy tak zachwycili mnie swoją odmiennością, że aż stanąłem z podziwem naprzeciw nich, a oni spokojnym spojrzeniem patrzyli na mnie jakby w zawieszeniu.
Oboje mieli bardzo ładne smukłe twarze, długie brunatne dredy, kolczyki i ubrania, które poprzez ściśnięte ręce zlewały się w uniwersalną jedność.Wow. Byli definitywnie piękni. Nie dla mnie i dla świata, ale na pewno dla siebie.

piątek, 31 maja 2013

Czy warto marzyć?


Przeczytałem dzisiaj artykuł na Buffer blog dotyczący tego, w jaki sposób mózg, mimo że jest wspaniałym narzędziem, potrafi nas stopować w naszym rozwoju i osiąganiu pięknych i wielkich celów. Przecież na co dzień bardziej koncentrujemy się na tym, że nasz umysł może wszystko i że jest naszym największym zasobem.

Wydawało mi się, że wielkie marzenia nie mają negatywnego wpływu na osiągane przez nas cele, przecież odwaga w pozytywnych myślach o przyszłości jest podstawą do osiągnięcia czegokolwiek. Okazuje się, że przeprowadzone ostatnio badania dowodzą, że oddawanie się fantazjom i marzeniom może nas oddalać od upragnionego celu. Autor twierdzi, że koncentrowanie się na efekcie powoduje, że tu i teraz możemy już wizualizować sobie emocje i dreszcze towarzyszące osiągnięciu wielkich celów, ale może nas to demotywować do rozpoczęcia działania. Cel może się wydawać tak wspaniały, ale jednocześnie tak odległy i tak nierealny jak Gwiezdne Wojny. Coś, o czym możemy marzyć wiecznie, ale nigdy nie może się ziścić.

A przecież jest dokładnie odwrotnie. Naprawdę jest bardzo mało celów, których nie możemy osiągnąć, a blokuje nas przede wszystkim nasz mózg, naciski społeczne i brak pewności siebie.
Dobrze jest wiedzieć, dokąd zmierzamy, i czuć ekscytację towarzyszącą osiągnięciu celu, ale bardziej musimy się skupić na drodze, która pozwoli nam to osiągnąć, bo w przeciwnym wypadku możemy zniechęcić się tzw. zderzeniem z rzeczywistością. Musimy zrozumieć, że na wszystko potrzeba czasu, że wygrywają ci najwytrwalsi, a nie ci z największymi marzeniami.
Wymyślamy sobie marzenia, które nie są realne, np. bycie popularnym piosenkarzem, oraz marzenia, które są realne, np. wielki piękny dom z ogrodem, spełniająca i fascynująca praca, podróże po świecie itp. Wrzucając te marzenia do jednego worka i żyjąc stale w przeciętności, idziemy drogą donikąd.
Czasem sam się dziwię, jak zwariowane pomysły przechodziły mi przez głowę. Jednocześnie cieszę się, że potrafię na chłodno ocenić, co jest de facto realne, a co jest po prostu dziecięcym marzeniem. Ale jakże nudne jest oddawanie się jedynie temu, co mogę zrobić teraz, a nie temu, co może się spełnić.

Jednak jeśli mamy w głowie fantazję, która ma namiastki tego, co mogłoby się spełnić, nie oszukujmy się, że możemy mieć to już dzisiaj, od zaraz. Zastanówmy się, co moglibyśmy zrobić już dzisiaj, żeby po prostu zacząć, żeby zbliżyć się do naszego wymarzonego celu. Pod koniec każdego dnia możemy zapytać się sami siebie: czy zrobiliśmy jakikolwiek krok, żeby zbliżyć się do swoich marzeń? Czy też daliśmy unieść się wirowi wydarzeń, daliśmy ponieść się życiu, tracąc kontrolę i motywację do działania?
Wczoraj pewna moja przyjaciółka zapytała mnie, dlaczego zacząłem pisać blog Strefa Geniuszu. W jakim celu? Odpowiedziałem jej, że tak wiele myśli siedzi codziennie w mojej głowie, iż chciałbym się tym dzielić z innymi, a przede wszystkim – żeby moje dzieci, gdy dorosną, wiedziały, o czym myślałem na każdym etapie mojego życia. Bez tego nie czułbym się spełniony.
Jednak zapomniałem powiedzieć jej o tej najważniejszej przyczynie. Jest to po prostu realizowanie mojego marzenia, które od zawsze było we mnie i jest moim najważniejszym powołaniem, a jest nim po prostu inspirowanie ludzi.

Kocham inspirować innych, a inspirować to znaczy dopingować do działania!

wtorek, 28 maja 2013

Pieniądze dają szczęście


Zważywszy na to, że z zawodu jestem biznesmenem i zazwyczaj pod koniec dnia jestem zmęczony tematem pieniędzy, mało piszę o nich na swoim blogu. Faktem jest, że jak większości z nas głównym moim zadaniem każdego dnia jest po prostu praca i zarabianie na rodzinę. Nie lubię ludzi stawiających pieniądze na piedestale wartości życiowych, jednocześnie trzeba pamiętać, że osoba, która całkowicie deprecjonuje znaczenie pieniędzy, jest osobą obłudną. Ludzie nie są w stanie przetrwać dłużej niż dzień lub parę dni bez wszelakich dóbr materialnych, dachu nad głową, pożywienia. Mówiąc, że pieniądze nie są dla nas ważne, mówimy, że nie potrzebujemy do życia nic oprócz powietrza, co ewidentnie mija się z prawdą.

„Pieniądze szczęścia nie dają”, ale każdy chciałby przekonać się o tym na własnej skórze. Takie stwierdzenie pcha do przodu, ku mnożeniu dóbr materialnych, nawet osoby, których życiowym priorytetem nie jest bycie najbogatszym człowiekiem na świecie. Oczywiście jest grupa ludzi, którzy marzą o zarobieniu i zaoszczędzeniu jak największej ilości pieniędzy. Dlaczego? Bo pieniądze dają Ci wszystko to, co sobie zapragniesz i o czym marzyłeś, wszystkie dobra materialne, które istnieją na świecie. Spełnią wszystkie Twoje zachcianki i sprawią, że wszyscy będą zazdrościli Ci tego, co posiadasz! A przepraszam, Ciebie to nie dotyczy? Nie zazdrościsz? Zazdrość jest w każdym, w Tobie również.
Tak, właśnie dlatego pieniądze wymyślone przez ludzi zawładnęły swoim stwórcą. Półtora tysiąca lat przed Chrystusem Fenicjanie zamienili barter na metalowy pieniądz, który po dziś dzień cieszy nas swoją obecnością. Ale kto i dlaczego zarabia więcej niż wszyscy? Jest pewna rzecz, która w Polsce określana jest „układem”, wszędzie indziej natomiast nazywa się to networking! Czym jest networking? Ludzie pomagają innym. W ten sposób utwierdzają się w przekonaniu, że są kimś lepszym, bo już od dziecka rodzice wpajają nam, że trzeba pomagać sobie nawzajem. Mimo tego, że czasem pomagamy osobom, których nawet nie znamy, to jednak głównie są to ludzie, których znamy i lubimy.

Znam ludzi mówiących: „nic nikomu nie zawdzięczam”, „wszystkiego dorobiłem się poprzez własną ciężką pracę”, „możesz liczyć tylko na siebie”. Ludzie ci w ten sposób usprawiedliwiają siebie i przyduszają wyrzuty sumienia. Nie chcą pomagać innym i sami nie pomagają innym, nie mając w tym żadnego interesu. Jednak znacząca większość ludzi ma w sobie cechę, która pozwala im zrobić coś dla dobra sprawy, dla polepszenia czyichś możliwości lub perspektyw. Robią to dla idei, gdyż patrzenie na człowieka odnoszącego sukces może powodować dwa skrajne odczucia: zawiść i zazdrość lub empatyczne poczucie spełnienia.

Jest szkoła, która mówi, żeby każdą napotkaną osobę traktować jako rozszerzenie swojej sieci kontaktów. Kształcąc się w USA, usłyszałem: „Żyj ze wszystkimi przyjaźnie, utrzymuj kontakty i bądź lubiany przez ludzi, gdyż może się okazać, że twój kolega z ławki obok zostanie prezesem Microsoftu”. Oczywiście miało to znaczyć, że nawet jeśli niespecjalnie lubisz tego kolegę, nie przeszkadza to w zbudowaniu relacji, która pozwoli Ci stać się beneficjentem danej znajomości. Podsumowując moje dotychczasowe życie, nie mogę zgodzić się z tą tezą. Ludzie, którzy są bardzo „interesowni”, nie są tymi najbardziej potrzebnymi w drodze do Twojej sieci kontaktów. Tacy ludzie są wszędzie i czasem może się wydawać, że jest ich przytłaczająca większość.
Ale to ludzie bezinteresowni mogą zmienić Twoje życie. Mogą być mentorami, przyjaciółmi, wsparciem i niekoniecznie wsparciem finansowym. Jeśli masz bogatego wujka, który sprezentuje Ci jakąś sumę pieniędzy, niekoniecznie wyświadczy Ci przysługę. Jeśli beztrosko podejdziesz do łatwo pozyskanych pieniędzy, wydasz je na zbędną rzecz, która w dłuższej perspektywie nie będzie miała wpływu na Twoje życie. Ale jeśli ten sam wujek nie da Ci nic, przez wiele lat pozostanie Twoim mentorem, to będzie to znaczyło dużo więcej.

Widząc świat oczami osoby, która przeszła przez życie, zaoszczędzając dużą sumę pieniędzy, sam odkryjesz, że tak jak pieniądze są wszędzie, tak też wszędzie pieniądze można zarobić.
Pieniądze same w sobie nie mają prawie żadnej wartości. To ludzie dają im tę magiczną moc. Pamiętam, jak będąc młodym chłopcem, obejrzałem przypadkowo dość tragiczny film. Na oceanie zgubiła się kilkunastoosobowa grupa turystów płynących statkiem. Stracili kontakt ze światem, szybko skończyło się jedzenie i słodka woda. Nagle przy strasznie ograniczonej podaży wody i pokarmu właśnie to zyskało największą wartość. Nie były potrzebne kurtki, gdyż było gorąco; pitna woda stała się dobrem deficytowym. Po jakimś czasie ludzie zaczęli przekupywać siebie nawzajem. Człowiek z największą ilością pieniędzy w portfelu pragnął kupić za wszystkie pieniądze resztki wody, która pozostała na pokładzie. I mimo że wielu pasażerów uznało to za absurd, udało mu się odkupić część wody.
Czy dolary na tej łódce miały jakąkolwiek wartość? Oczywiście, że nie, ale każdy łudził się w przekonaniu, że odnajdzie ich łódź ratunkowa i wrócą do świata, w którym to właśnie pieniądze rządzą… a nie woda! Ta historia, która na końcu przerodziła się w makabryczno-kanibalistyczną opowieść, ilustruje nam fakt, że tylko my nadajemy wartość pieniądzom, a nie one same sobie.
Pragnę, żebyś nabrał dystansu do pieniądza i zaczął patrzeć na niego jedynie jako na środek-medium, który pozwala wymieniać Twoją pracę lub usługę na dobra materialne. Wyobraźmy sobie, jak było kiedyś. Jeśli świat kręcił się jedynie wokół zaspokojenia głodu i mało złożonej egzystencji, każdy mógł wymieniać się dobrami. Kilka litrów mleka za 1 kg mięsa. Róg jelenia za kurtkę z norek itp. Oczywiście rozwój ludzkości zmusił nas do zaniechania barteru na rzecz czegoś bardziej płynnego.
Pieniądze to iluzja. Postaraj się nabrać dystansu do terminu „pieniądz”. Dlaczego myśleć, że pieniądz jest nieprawdziwy i wymyślony? Dlatego że łatwiej będzie Ci zarobić, jeśli skupisz się na samym sednie zarabiania, a pieniądz nie jest tym sednem. Sednem zarabiania jest świadczenie usług lub sprzedawanie jakiegoś produktu, który dla kogoś przedstawia wartość.
Chciałbym nawiązać tutaj do piramidy Maslowa. Wszystko, co się tam zawiera, odzwierciedla potrzeby, które rządzą człowiekiem. Na samym dole piramidy są potrzeby fizjologiczne: spanie, jedzenie, sen. Dopiero po zaspokojeniu podstawowych potrzeb jesteśmy w stanie wspiąć się wyżej do kwestii bezpieczeństwa, moralności, czy wreszcie na sam szczyt piramidy, czyli życiowego spełnienia i samorealizacji. Bywają dni, w których najprostsze czynności mogą nam dać najwięcej przyjemności, ulgi czy radości. Piękno otaczającego świata, świeży podmuch wiatru, czy wręcz załatwianie czynności fizjologicznych.

Podobnie wygląda nasze życie, i to właśnie stabilność dóbr materialnych, będąca swoistym uzupełnieniem życia duchowego, może wprowadzić nas na wyżyny naszych możliwości, wykorzystując w pełni otrzymane przez nas talenty. Nie można pisać wierszy, mając pusty żołądek; nie można napisać powieści, martwiąc się, czy wróg nie spali Twojego domu. Życie musi układać się w jedną całość i tylko swoisty balans może prowadzić nas do osiągnięcia tych celów, o których większość ludzi boi się marzyć. 
Oczywiście tytuł posta jest prowokacyjnym odwróceniem popularnego przysłowia, ale wypełnieniem tematu będzie stwierdzenie: "Pieniądze dają szczęście, jeśli masz wszystko co najważniejsze, a czego nie można kupić..".