wtorek, 30 kwietnia 2013

Późna wiosna


Kilka lat temu będąc w Los Angeles, odwiedziłem moją daleką kuzynkę, która
od wielu lat mieszka w Kalifornii. Siedzieliśmy w jej domu, na zewnątrz ponad

25 stopni. Moje pierwsze pytanie brzmiało: „Czyż nie jest wspaniale mieszkać
w tak słonecznym miejscu? Prawie dwieście dni słonecznych w roku, reszta
półsłoneczne”.

Ona na to: „Tak naprawdę jest to bardzo nudne, że każdy dzień wygląda tak
samo. Zanim odsłonisz okno, już wiesz, jaka będzie pogoda”.

Bardzo zszokowała mnie ta odpowiedź i ciągle pamiętam o niej, odsłaniając
moje okno w klimacie umiarkowanym. Rzeczywiście pogoda w Polsce może
być szara, bura i mokra, ale na pewno nie można jej zarzucić przewidywalności.

Wiosna jest moją ulubioną porą roku. Świat budzi się do życia. Ptaki zaczynają
śpiewać. Ludzie zaczynają się uśmiechać!

Chmury !

Znowu lecę nad pięknymi białymi jak śnieg chmurami, które wyglądają jak miękkie kłęby puszystej waty. Patrząc oczami dziecka, widzę siebie skaczącego z chmurki na chmurkę jak po mieniącej się w słońcu trampolinie. Podmuchy wiatru schładzają moją uśmiechniętą twarz, a oczy rozpromienione wypatrują ciemnej głębi kosmosu, rozprzestrzenionego nad moją głowę. Jakże piękny jest ten świat, te kształty, promienie słońca i krople wilgoci na policzkach. Nagle zamykam oczy z pasją nurkuje w gęstej chmurze i czuje gorzką pianę w moich ustach. Otwieram oczy, siedzę w samolocie z zimnym Heinekenem w ręku ! Ależ niespodzianka :-)..

Gorycz piwa sprowadza mnie na ziemię. Teraz biegnę w szczerym polu palcami
dotykając szorstkich liści dorodnego chmielu. Patrzę w górę znów widzę chmury, ale dotykam ziemi... Mojej Ziemi.

niedziela, 28 kwietnia 2013

Niewierność i kanibalizm mamy w genach

Z wielką ciekawością przeczytałem artykuł w aktualnym polskim wydaniu Newsweek. Prowokacyjny artykuł "Niewierność mamy w genach". Na pierwszy rzut oka jest to doskonały sposób na racjonalizację zdrady. Przecież jesli już w genach mamy niewierność to nic dziwnego, że tak trudno być wiernym, przecież jest to działanie przeciw naszym instynktom.

Jak to bywa w naukowym świecie aby udowodnić tą jakże wzniosłą tezę przeprowadzone zostały testy na istotach które najbardziej przypominają ludzi pod względem abstrakcyjnego myślenia, norm społecznych, a także systemu wartości i decyzyjności. Tym imponującym zwierzęciem są norniki, małe zwierzątka podobne do myszy.
Norniki górskie miały tendencje do zdrady, natomiast norniki preriowe okazały się wierne, a kluczem do odpowiedzi okazuje sie wazopresyna. Autorki udowodniły jednocześnie, że to geny V1AR produkujące wazopresyne sa głównym winowajcą naszych występków.
Że to wydzielane hormony, a nie nasza wolna wola zmuszają nas do braku kontroli naszych zachowań i kierowanie się wyłącznie instynktem.

Zatrzymajmy się na chwilę i zastanówmy się co zrobiłyby dwa norniki zamknięte w tej samej klatce na tygodnie i miesiące. Czy po prostu oba w tym samym momencie zdechły by z głodu? Obawiam się, że nie. Myśle, że w pewnym momencie siła genu przetrwania wyprodukowałaby hormon który skłoniłby te dwa osobniki do walki i w efekcie do pogryzienia-zjedzenia osobnika słabszego czyli do kanibalizmu. Jest to spowodowane tym, że myszy kierują się tylko i wyłącznie instynktem i nie mają szeregu cech ludzkich, które dają ludziom władze działań które przeciwstawiają się instynktom.

Idąc dalej, co wydarzyło by się jeśli zamnelibyśmy w tej samej tylko większej klatce dwoje cywilowanych ludzi na wiele tygodni. Myśle, że przez pierwszych kilka dni trauma całego wydarzenia tak bardzo zbliżyła by ich do siebie, że do momentu śmierci bezinteresownie pomagaliby sobie i wspierali by siebie nawzajem, opatrujac nawzajem rany. Ale dlaczego? Przecież to wyjaśnie gen przetrwania, tak jak gen zdrady powoduje, że silniejszy powinien żywcem zjeść mniejszego w ten sposób zwiększyć swoje szanse przeżycia.

Czy tego samego zdania są autorki artykułu? Czemu ubliżamy ludziom zrownujac ich do myszy?

Tak, zgadzam się że ludzie mają tendencje do zdrady, ale rownież do zabijania, okradania, kłamania itp. Ale z jakiś powodów tego nie robimy?

Wspomnę jeszcze o argumencie autorek wyjaśniającym przyczynę rozwinięcia się związków monogamicznych, wedle których to mężczyźni w pewnym momencie stwierdzili, że idąc na wojny i polowania po prostu nie opłaca się kłócić o partnerki i lepiej żyć w monogamicznych związkach.

A gdzie a tym artykule mowa o bliskości? Gdzie mowa o ludzkiej tendencji do wspierania się nawzajem do przywiązania?
Ludzie odeszli od poligami nie ze względu, że tak było łatwiej, ale dlatego, że prawdziwa domowe ognisko, oparte na miłości i wsparciu ojca i matki jest jedyną właściwą drogą do rozwoju naszej cywilizacji. Cywilizacji opartej nie tylko na kwestiach materialnych i zwierzęcym instynkcie, ale na miłości do bliźniego i duchowości !

W ludzkim życiu nie ma nic piękniejszegp, niż bycie po prostu ludzkim, ale ludzkim tzn odmiennym od świata zwierząt.

Mam szczerą nadzieję, że skromny i tendencyjny artykuł Newseeka, który miał na celu w stylu "Faktu" kontrowersją nakłonić ludzi do kupienia tygodnika będzie tylko kolejnym przykładem na to, że świat dziennikarski stacza się w dół i zamyka nas w przysłowiowym mysim kołowrotku!

Rynek - niewidzialny potwór rządzący światem


Nie mogę się powstrzymać przed komentarzem eseju G.K. Chestertona pt. The
wind and the Trees, ze zbioru Tremendous Trifles.

Chesterton tworzy przepiękną metaforę, ukazując oddziaływanie wiatru na
drzewa. W użytej przenośni drzewa to wszystkie rzeczy widzialne, wiatr
natomiast to wszystkie rzeczy niewidzialne.

Wiatr jest jak duch, jak emocje, jak myśli, wszystko, czego nie widzimy, a co
potrafi wpływać na świat materialny – drzewa. Tak jak w lesie, widzimy wielką
moc wiatru, chwiejące się gałęzie, szelest liści, ale powoduje to niewidzialna
siła zwana wiatrem.

Przenośnia ta uderzyła bardzo mocno w moją wątłą wyobraźnię, gdyż ludzie
sugerują się rzeczami materialnymi, jakby to one były najistotniejszymi
motorami świata, gospodarki czy ogólnie cywilizacji. Tak jakby to one
tworzyły naszą moralność i były punktem odniesienia dla wszystkich zmian. W
rzeczywistości jednak tak jak widzialne Drzewa nie poruszają niewidzialnego
Wiatru, tak i rzeczy materialne nie są istotniejsze od kwestii duchowych.

Nauka stara się nam za wszelką cenę udowodnić, że wszystko, nawet
nasze myśli i emocje, możemy zamknąć w chemicznym pudełku
impulsów kierujących naszym mózgiem. W rzeczywistości tylko swoiste
uprzywilejowanie abstrakcyjnego umysłu jako duchowego autorytetu może raz
na zawsze odizolować świat ludzi od świata zwierząt.

Jak napisałem w tytule, to, co niewidzialne, rządzi. Codziennie słyszymy, że
to „Rynek” rządzi światem, tak jakby był to wielki, silny potwór, który siedząc
na tronie, podporządkowuje sobie wszystkie decyzje. W rzeczywistości nie ma
czegoś takiego jak Rynek przez duże „R”. Jest tylko ogrom ludzkiego Wiatru
– naszych myśli, decyzji, naszego strachu i lęku. My jesteśmy rynkiem i my
jesteśmy gospodarką. To od naszego barometru szczęścia zależą notowania na
giełdzie i to my – ludzie – kontrolujemy prawie całkowicie ten świat.

Problemem współczesnego niewidzialnego świata jest fakt, że wszystko kręci
się wokół wartości, a jak każdy wie, żadna rzecz materialna nie ma ceny,
dopóki jej tej ceny nie przypiszemy na podstawie popytu i podaży. Jeśli cennik
świata oparty jest na niewidzialnych emocjach, zawsze będziemy zaskakiwani
na przemian okresami niewyobrażalnej hossy i okresami niewyobrażalnego
kryzysu. Tak właśnie funkcjonuje największe stado tego świata, świata ludzi,
który określamy słowem RYNEK.



Zwątpienie i samobójstwo


Dostałem e-mail od człowieka, który żyje w lęku, boi się przyszłości, doszły do
tego myśli samobójcze.

Jest tylko jedna rzecz, którą trwale i niezmiennie możemy postawić na
pierwszym miejscu w naszym życiu, stawianie do rangi absolutu czegoś innego
(pieniędzy, rodziny, ojczyzny, dzieci, domu) może skutkować tym, że jeśli to
stracimy, to życie nie będzie miało dla nas sensu. Tym czymś, co powinniśmy
postawić na pierwszym miejscu, jest po prostu BÓG.

Miałem taki moment, będąc bardzo młodym: Zostałem oszukany przez
przyjaciół, rzucony przez dziewczynę i jedyną rzeczą, która wypełniała moje

serce, było zwątpienie, lęk i brak sensu życia. Wtedy nic nie cieszy, nawet
śmiech i radość innych tylko potęguje smutek.

Na skraju wyczerpania emocjonalnego, po kilku dniach błąkania, idąc ulicą, na
małym wzgórzu zobaczyłem dość duży kościół z otwartymi szeroko drzwiami.
Wtedy te drzwi wydawały mi się jak wielkie wrota, które jak otwarte ramiona
zapraszały mnie, by wejść do środka.

Wszedłem do środka, kościół był zupełnie pusty i wyjątkowo cichy pomimo
otwartych drzwi. Klęczałem tam kilka godzin, czując beznadziejność sytuacji.
Nie liczyłem na nic, po prostu byłem obecny. Z minuty na minutę moje serce
coraz mocniej biło, a jednocześnie wypełniało się pokojem. Czułem, jak lęk,
który mnie prześladował, odchodził, opuszczał moje myśli. Był to pierwszy
moment, w którym uświadomiłem sobie, że Bóg jest jedynym absolutem,
któremu można ufać i którego można kochać bezgranicznie. A kochając Boga,
napełnisz się mocą, która pozwoli Ci kochać innych, wybaczać ludziom i godzić
się na przeciwności losu.

Stawiać Jezusa na pierwszym miejscu to nie znaczy, że kogokolwiek stawiamy
na miejscu podrzędnym. Dlatego że wiara w Boga to wiara w miłość, wiara
w dobro na zupełnie innej płaszczyźnie. Wiara w szczere relacje – z żoną, z
dziećmi, a także z innymi ludźmi.

Rafale, wiem, że możesz uznać moje słowa za brednie, myśląc, że nikt nie jest
w stanie wyciągnąć z depresji, a szczególnie Bóg, który może nawet nie istnieje.
Ale jeśli nie masz nic do stracenia, otwórz się cały, przestań się lękać! Odzyskaj
szczęście i radość życia, nieważne, co jeszcze złego Cię w życiu spotka.

Uważam, że samobójstwo można popełniać codziennie i nadal żyć. Gdyż
wszyscy, którzy są samotni, zagubieni i zaplątani we własnych grzechach,
praktycznie codziennie na nowo popełniają samobójstwo, czyli znęcają się nad
sobą i nie wierzą w lepsze jutro.

Nie róbmy tego, bo tylko od nas zależy, jak postrzegamy świat!

Jedynie akceptacja świata takim, jakim jest, patrząc przez pryzmat życia po
życiu, nada sens i blask naszej ziemskiej egzystencji.

piątek, 26 kwietnia 2013

Ty jesteś jak zdrowie


Nie pamiętam, w której klasie czyta się Pana Tadeusza, ale kiedyś to była chyba
VIII, teraz II gimnazjum. Pamiętam, że mając kilkanaście lat i czytając początek
dzieła Mickiewicza: „Ty jesteś jak zdrowie, ile cię cenić trzeba, ten tylko się
dowie, kto cię stracił”, myślałem, że są to po prostu słowa, nie ważniejsze, ale
nie mniej ważne niż reszta książki. Teraz, z perspektywy czasu widzę, jak ślepa
jest młodość, jakże naiwna i piękna, a równocześnie jak mądrym człowiekiem
był Mickiewicz, umieszczając to na początku epopei.

Każde życie jest wspaniałe, kiedy jest się zdrowym. Mamy wtedy tendencję
do wyolbrzymiania problemów, które są tylko po to, aby wypełnić wolną
przestrzeń. W rzeczywistości są zupełnie nieistotne. Jeśli dopada nas nagła
choroba, wszystko traci wartość, a szczególnie coś, co w dzisiejszych czasach
wydaje się mieć największą wartość, czyli pieniądze.

Zdrowie jest wartością najwyższą i im człowiek starszy, tym bardziej ją docenia.
To tak jak powietrze, którego nigdy nie doceniamy, dopóki nie zostaniemy
zamknięci w małym pomieszczeniu bez dostępu tlenu. Ze zdrowiem jest tak jak
z tlenem, to tak jakbyśmy będąc młodymi, mieli nieograniczony dostęp do tlenu,
a później, po okresie dojrzewania, ktoś powoli obniżał nam dawki tlenu. W
pewnym momencie to właśnie tlen (zdrowie) staje się jedynym absolutem naszej
ziemskiej egzystencji. Zdrowie jest wielkim błogosławieństwem.

Nie jest sztuką doceniać zdrowie w chorobie, ale doceniać zdrowie, będąc
zdrowym.

czwartek, 25 kwietnia 2013

Dlaczego ludzie kradną?

Nie wierzę, że ludzie, którzy kradną i kłamią, myślą o tym, że robią źle. Gdyby
zdawali sobie z tego sprawę, świat wyglądałby inaczej, nie byłoby tyle zła na
nim.

Człowiek grzeszący zawsze dąży do racjonalizacji swoich złych uczynków.
Racjonalizacja jest swoistym tłumaczeniem się ze swoich grzechów, mówiąc
przykładowo, że „Przecież wszyscy to teraz robią, wszyscy oszukują, więc ja
też, przecież najważniejsze jest to, żeby sobie radzić w życiu”.

W ten sposób jeśli kradniemy coś, co może się przydać naszej rodzinie,
wmawiamy sobie, że w tym złym zachowaniu jest więcej dobra, gdyż czynimy
dobro naszej rodzinie, niż zła, bo cierpią na tym inni ludzie, których nie
znamy, nie lubimy. Podobna racjonalizacja występuje u ludzi biednych, którzy
racjonalizują okradanie bogatych: „Przecież tym ludziom to i tak nie zaszkodzi,
bo mają tyle kasy” albo „To bogata firma, nawet się nie zorientują, że im
brakuje”.

Problem w tym, że tak jak zawsze znajdą się bogatsi od nas, tak i znajdą się
biedniejsi od nas, a dla nich to my będziemy tymi bogaczami, którym i tak za
dobrze się powodzi.

Konserwatywne bronienie fundamentów religii oraz etyki powoduje, że nie
zapętlamy się w jarzmo grzechu, myląc biel z czernią. Tylko twarde postawienie
sprawy, że oszustwo i kradzież są złe, nawet jeśli dążą do dobrego, pozwoli nam
uniknąć okłamywania samych siebie.

Drugim aspektem czynienia zła jest negacja swoich występków. Dla
przykładu: jeśli w jakiejś sytuacji ponosimy tylko częściową winę, mamy
tendencję do wybielania siebie i negowania faktu, że my również jesteśmy
współodpowiedzialni. Wygląda na to, że to właśnie negacja nie pozwala nam
unikać grzechu, gdyż koncentrujemy się za bardzo na zmienianiu i pouczaniu
wszystkich wkoło, a nie koncentrujemy się na czyszczeniu siebie. Zwalając
winę na innych, zawsze będziemy skazani na rozgoryczenie i niesprawiedliwość

świata. Negacja grzechu jest niebezpieczna, gdyż nie możemy przestać
grzeszyć, dopóki nie uświadomimy sobie, że grzeszymy. Jest tak przecież, że
osoby święte, które żyją w łasce uświęcającej, są bardzo świadome grzechu.
Nie negują tego, że każdy ma skłonności do grzeszenia i że pokusy są rzeczą
naturalną – w końcu nawet Jezus był kuszony. Nie możemy obwiniać siebie za
skłonność do grzechu i pokusy, bo ludzie z natury są skazani na ciągłą walkę ze
złem, które istnieje również w nas.

Czasem również zawiść może prowadzić do negacji. Zawiść to dyskomfort,
który odczuwamy, kiedy innym wiedzie się lepiej. Jest to bardzo destruktywne
uczucie, o którym niewiele się mówi, a które teraz jak nigdy jest bardzo
powszechne ze względu na coraz bardziej poszerzające się podziały społeczne.
Bycie zawistnym jest jak skażenie się trucizną. Dopóki mamy ją w sercu,
będziemy sfrustrowani i niezadowoleni z życia, ale jest ona destrukcyjna
głównie dla nas, nie dla tych, w stosunku do których jesteśmy zawistni.
Zawiść jest chorobą, gdyż psuje relacje międzyludzkie i jest przeciwieństwem
naturalnego stanu rzeczy, czyli zadowolenia i radości z tego, że komuś się
wiedzie.

Czytałem ostatnio artykuł napisany przez Dale’a Carnegie, który powoływał
się na badania przeprowadzone w USA, które wskazują na to, że nawet najgorsi
przestępcy, seryjni mordercy i gwałciciele nie myślą, że robią źle, tylko że robią
dobrze.

Dobrym przykładem z najświeższej historii byłby Anders Breivik, człowiek,
który zabił 77 osób w 2011 roku na wyspie Utoya oraz w Oslo. Według jego
wierzeń zrobił to, aby walczyć ze złem. Wierzy w to, że właśnie on jest tym
jedynym sprawiedliwym, który zdecydował się wypowiedzieć wojnę islamowi i
feminizmowi, broniąc Norwegii przed potopem imigrantów.

Na takich przykładach widzimy, jak niebezpieczny jest rozchwiany system
wartości, i musimy dobrze zastanowić się nad sobą. Czy nie nazbyt często
racjonalizujemy i tłumaczymy się, zamiast po prostu lepiej żyć? Czy
nie zachowujemy się jak Breivik, twierdząc, że nasza racja jest jedyną,
niepodważalną, a reszta świata jest w błędzie?

Wszyscy grzeszymy i tylko świadomość naszej skłonności do grzechu uchroni
nas przed tym właśnie grzechem.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Słuszne i popularne


Wczoraj napisała do mnie pewna miła kobieta. Również pisze bloga związanego
z pozytywnym myśleniem, ale głównie zapisuje tam złote myśli i cytaty
(mwyrwas.blogspot.com).

Znalazłem w nich jeden cytat, którego przesłanie towarzyszy mi od jakiegoś
czasu: „Pamiętaj, że to, co słuszne, nie zawsze jest popularne, a to, co
popularne, nie zawsze jest słuszne” – H. Jackson Brown, Jr.

Często słuchając innych ludzi, polityków, celebrytów, ich rozmów itp., mam
wrażenie, że moje posty na tym blogu są tak niepopularne, że nie mogą trafić do
szerszej widowni, że nie mogą nic zmienić.

Ale z drugiej strony głęboko wierzę, że to wszystko jest słuszne. Że życie
w zgodzie z własnym sumieniem jest jedyną drogą do spełnienia. Wiem
to, bo pomimo że ostatnie parę miesięcy było wyjątkowo trudne w moim
życiu, obfitowało w ból i smutek, to moje serce przepełnione jest miłością
i braterstwem, a nie zgorzknieniem i nienawiścią. Wiem, że słuszne jest
pomaganie innym, dzielenie się entuzjazmem i walka z wielkimi tandetnymi
wiatrakami współczesnego świata.

Wierzę w ludzi, wierzę, że pewnego dnia odwrócę sens zdania cytowanego na
górze. Ludzie pragną prawdy i w głębi serca nie chcą tego, co popularne, lecz
tego, co słuszne!





Czemu jestem biedny?


Aby odpowiedzieć na pytanie, czemu ktoś jest biedny, trzeba zacząć od pytania:
kto i dlaczego jest bogaty? Nie będę wnikał w kwestie społeczne, dziedziczenie
i tym podobne, ale w samo sedno bogactwa. W całym tekście będziemy mówili

jedynie o bogactwie materialnym.

Większość z nas zaczyna dorosłe życie, nie mając nic, nie mając żadnych
aktywów i pasywów, ewentualnie jakieś zobowiązania do spłaty… Pamiętajmy
na tym etapie, czym różnią się aktywa od pasywów, bo choć jest to dość proste,
prawie nikt o tym nie mówi.

W bardzo dużym uproszczeniu: aktywa to wszystko to, co przynosi nam kasę
do kieszeni (również same pieniądze, np. inwestowane na giełdzie), pasywa
natomiast to majątek lub dobra, na które wydajemy pieniądze. Dla przykładu:
w większości przypadków nasz dom jest pasywem, ale jeśli zostawimy sobie
tylko jeden pokój, a resztę wynajmiemy innym ludziom – to nasz dom staje się
aktywem przynoszącym nam zyski. Ogólnie rzecz biorąc, ludzie inwestujący w
aktywa rozmnażają swoje środki, a inwestujący w pasywa stale zwiększają ilość
zobowiązań, przez co stają się biedniejsi.

A jeżeli chodzi o bogactwo, to jego podstawą jest kapitał. Kapitał natomiast
tworzy się z nadwyżek środków, czyli wszystko ponad tym, co wydamy,
tworzy nasz kapitał. Jeśli wydajemy wszystko, co zarabiamy, albo – co gorsza –
wydajemy więcej, niż zarabiamy, nigdy nie będziemy bogaci.

Ale w jaki sposób odłożyć, jeśli nie starcza nam na podstawowe wydatki?
Musimy pracować dłużej i więcej, bo nie jest to możliwe, dopóki nie zaczniemy
zarabiać więcej, niż wydajemy, lub ewentualnie obniżymy nasze wydatki na tyle
drastycznie, że część środków zostanie jako nadwyżka.

Jeśli już natomiast wejdziemy na ten wyższy poziom i zaczniemy inwestować
nadwyżki, dostrzeżemy coś niesamowitego. Dostrzeżemy, że zarabianie
pieniędzy jest trudne tylko na najniższym szczeblu, gdyż nie korzystamy z
tego, co jest najwspanialsze i jednocześnie najbardziej niesprawiedliwe w
pieniądzach. Pieniądze same się rozmnażają, jak przez pączkowanie, a im jest
ich więcej, tym robią to szybciej.

I tutaj dochodzimy do absurdu. W swoim założeniu pieniądze powinny
pochodzić z pracy, a im cięższa praca, tym więcej pieniędzy. Ale jest moment,
w którym pieniądze zaczynają się rozmnażać same. Wystarczy je zarobić,
dobrze zainwestować w aktywa (nie pasywa), nie zwiększać swoich wydatków,
a okaże się, że pieniądze będą utrzymywały nas przez całe życie. Ale de facto
nie będą to pieniądze, tylko całe rzesze ludzi, którzy nigdy nie dojdą do tego
pułapu. Nie dojdą, gdyż zawsze ich potrzeby będą przewyższały ich zarobki.

Ale nie możemy przypisywać pieniądzom samych diabelskich atrybutów, tak
jak biedzie nie możemy przypisywać cech anielskich. Przecież każdą kwotę
pieniędzy można wydać, więc nawet jeśli ktoś zarabia dużo, to powinien
konsekwentnie zmusić się do oszczędzania. To znaczy musi skończyć z rozpustą
i imponowaniem innym, zaczynając skrupulatnie odkładać każdą złotówkę
zarobioną ciężką pracą.

W teorii ktoś mógłby rzec, że bieda rodzi się z rozpusty i rozrzutności,
bogactwo natomiast – z protestanckiego minimalizmu i ciężkiej pracy.

W praktyce rzecz wygląda zgoła inaczej. Bieda krzywdzi, ale uczy ludzi pokory
i minimalistycznego podejścia do życia, bo można cieszyć się tym, co się ma.
Właśnie nadmiar pieniędzy może prowadzić do rozpusty i rozrzutności, a w
rezultacie do zepsucia.

Co jest w takim razie lepsze? Odpowiedź prosta. Trzymać się teorii w praktyce!






niedziela, 21 kwietnia 2013

Sposób na martwianie się!


Martwienie się jest nawykiem, który powinniśmy zamienić na myślenie o
rzeczach przyjemnych.

Dziś rano moja 6,5-letnia córka zapytała, czy może sama pójść na chór do
kościoła. Nie ma daleko – kilkaset metrów prostą drogą w spokojnej dzielnicy.
Odprowadziłem ją kawałek, po czym sama przeszła resztę i czekała na
koleżanki, bo przyszła za wcześnie. Będąc w domu, zacząłem w myślach
analizować sytuację.

Wyobrażałem sobie moją córkę oddalającą się z ciekawością w kierunku
ruchliwej trasy, a następnie włóczącą się samotnie po mieście. Później cofnąłem
myśli, wierząc, że nic jej nie jest. Nagle znów zacząłem się martwić: czy
aby na pewno nic jej nie jest? Może dziś chór był odwołany, a ona z jakimś
nieznajomym poszła gdzieś daleko?

Wielu osobom zdarza się takie czarnowidztwo. Co gorsza, zazwyczaj
wymyślamy scenariusze, które są bardzo mało prawdopodobne i rzadko się

sprawdzają. Jeśli świadomie stwierdziliśmy, że zagrożenie jest znikome, to nie
warto się martwić.

Moje martwienie się trwało dosłownie chwilę. Zaraz potem zmieniłem tok
myśli, stosując technikę, która często występuje w książkach motywacyjnych.
Zastąpiłem czarne myśli – myślami szczęścia. Wyobraziłem sobie córkę
uśmiechniętą i wygłupiającą się z koleżankami. Pomyślałem, jak szczęśliwa i
dumna była z faktu, że pozwoliłem jej być samodzielną.

Za każdym razem, kiedy mój mózg zaczynał zastanawiać się, czy moja córka
jest bezpieczna, starałem się karmić moją wyobraźnię samymi pozytywnymi
skojarzeniami. Widziałem ją śpiewającą i wesołą, a moje serce wypełniało się
spokojem i szczęściem. Sposób ten działa praktycznie w każdej sytuacji. Nie
pozwólmy naszej wyobraźni pogarszać naszego samopoczucia.

Myśląc – przykładowo – o swoich bliskich, powinniśmy wyobrażać
sobie ich uśmiechniętych, uprawiających z pasją swój ulubiony sport lub
odpoczywających w ogrodzie. Nie znaczy to, że mamy odcinać się od
rzeczywistości, tworząc nierealny świat. Chodzi bardziej o optymistyczne
postrzeganie rzeczywistości.

Czy czarne scenariusze, które tworzą się w naszej głowie, zawsze się
sprawdzają? Nie! Prawie nigdy. Ale nasze samopoczucie będzie zależało od
tego, jak my widzimy nasz świat.

Aby być szczęśliwymi, musimy skupiać naszą uwagę na dobrych rzeczach
dziejących się w życiu. Rzeczy złe i przykre przydarzają się każdemu, ale na
każdego mają inny wpływ.

W życiu możemy rozmyślać nad rzeczami, które możemy kontrolować, które
są konsekwencjami naszych decyzji lub błędów. Martwienie się rzeczami
pozostającymi poza naszą kontrolą nie zmieni faktu, że nie mamy na nie
wpływu. Ale one mogą mieć zły wpływ na nasze zdrowie i samopoczucie.

Wybór należy do Ciebie!

sobota, 20 kwietnia 2013

Zło które zwycięża



Wierzę w ludzkość dopóty, dopóki pamiętam, że nie zawsze wygrywają
najlepsi. Naprawdę najlepsi, tzn. najlepsi, odrzucając tych, którzy oszukują.

Politycy, którzy nami rządzą, nie są zapewne najlepszymi specjalistami w
naszym kraju. Najbogatsi biznesmeni nie muszą być najbardziej uczciwymi
przedsiębiorcami. Najbardziej popularni biskupi nie są najbardziej pokornymi
pasterzami. Najlepsi sportowcy niekoniecznie zdobywają medale jedynie dzięki
swoim talentom i ciężkiej pracy.

Wszystko to pokazuje, że w naszym ziemskim życiu nie trzeba być najlepszym,
żeby osiągnąć sukces. Ale czy warto zmarnować całe swoje życie na taki
sukces? Ostatnio zauważyłem, że w biznesie każdy może znaleźć swoją niszę,

aby wyróżniać się wśród innych. W dzisiejszych czasach taką niszą jest po
prostu bycie lojalnym i uczciwym. Jeśli skupimy się tylko na tym, to ciężko
pracując, możemy stworzyć dzieło, które z pewnością zostanie dostrzeżone.

Co można pomyśleć o ludziach, wierząc, że ten specyficzny osobnik, który
rządzi krajami, organizacjami i firmami, jest najlepszym ze wszystkich
możliwych? Z jakiegoś powodu tam jest…?

Życie pokazuje, że może być to dobry człowiek, ale nie musi. Musi za to być
konsekwentny, wytrwały w realizowaniu planu, sprytny, błyskotliwy i często po
prostu… musi iść po trupach do celu.

Nasz ziemski świat nie jest sprawiedliwy, tym trudniej jest nam racjonalizować
sprawiedliwość. Po co być sprawiedliwym odmieńcem, skoro i tak inni rzucą
nam kłody pod nogi?

Zło często wygrywa, dobro – czasem. Jeśli wierzymy w sąd ostateczny, to zło
tego świata zostanie rozliczone po śmierci. Jeśli nie wierzymy, to naprawdę
byłby to smutny i depresyjny świat, którym rządzą tylko silniejsi.

Temat zaczerpnięty z: „The Illustrated London News” 2.11.1907 by G.K.C.


piątek, 19 kwietnia 2013

Zabij ból entuzjazmem!



Kto zarabia najwięcej pieniędzy? Nie ci, którzy są geniuszami fizyki,
astronomii, matematyki itp. Ci ludzie mają bardzo przyzwoite wypłaty, ale są
tacy, którzy mają więcej.

Tym wyjątkowym typem ludzi, którym łatwo przychodzi zarabianie pieniędzy,
są tzw. inżynierowie relacji międzyludzkich. To ludzie, z którymi chcemy
być albo których chcemy oglądać. To ludzie, którzy wzbudzają entuzjazm,
gdziekolwiek się pojawią. To ludzie, przy których inni czują się docenieni i
lepsi. Kiedyś Charles M. Schwab powiedział, że największą zdolność, jaką
posiada, to wzbudzanie entuzjazmu wśród ludzi. Schwab w wieku 35 lat został
prezydentem Carnegie Steel Company i dorobił się fortuny – jak twierdzi, dzięki
zjednywaniu sobie ludzi i docenianiu ich pracy.

Czasem mając gorszy dzień, zastanawiam się, czy nie żyję w jakimś
surrealistycznym świecie wytworzonym w mojej wyobraźni. W świecie, w
którym każdy, nawet najgorszy człowiek ma w sobie namiastkę dobra. W
świecie, w którym ludzie są częściej dobrzy niż źli. Może zbyt optymistycznie
postrzegam świat, nawet kiedy życie rzuca mi pod nogi coraz to większe kłody.

Ale co jest po drugiej stronie barykady? Smutek, zgorzknienie, trwoga,
narzekanie, użalanie się nad sobą, nienawiść, zawiść i zazdrość. Tak wiele
cech wychodzi na wierzch, jeśli przestaniemy wierzyć w ludzi. Przerażająca
perspektywa, która może zniszczyć nasze życie.

Nie bójmy się mówić ludziom o dobrych rzeczach, które nam się przydarzyły.
Starajmy się wykrzesać z najgorszego pesymisty przynajmniej iskierkę
entuzjazmu. Człowiek naturalnie dąży do unikania bólu, ale nienaturalnie dąży
do mówienia o tymże bólu.









czwartek, 18 kwietnia 2013

Czy Bóg istnieje? Kościół i obłuda




Z naukowego punktu widzenia nie ma możliwości udowodnienia, że Bóg jest,
ale nie można też udowodnić, że Go nie ma. Dlatego też wydaje się, że nauka
jest kwestią rozumu, a istnienie Boga – kwestią wiary.

Dla mnie najlepszym dowodem na istnienie Boga jest sam świat. Cała natura,
jej piękno, wszystkie organizmy żywe, oceany, gwiazdy, galaktyki. To sprawia,
że moja niewiara w istnienie wszystkiego z przypadku jest tak silna, iż umacnia
mnie w wierze.

Człowiek jest wspaniałą istotą, ale również ułomną. Nie potrafimy wyobrazić
sobie, że coś może się nie kończyć. Jeśli jest wszechświat, który się rozszerza,
to znaczy, że gdzieś się kończy. Ale co jest dalej? Wielkie odległe „NIC”.
Najprawdopodobniej tak.

Kiedyś czytałem wypowiedź pewnego mnicha, który powiedział: „Nie wiem,
czy Bóg istnieje, ale wierzę, że istnieje. Nawet jeśli Boga nie ma, to wierząc w
Niego, przeżyję dużo szczęśliwsze życie, niż będąc niewierzącym”.

Każdy na swój sposób może zinterpretować ten cytat. Ale zgodzę się, że
człowiek ma wielką potrzebę wierzenia w Boga. Na każdym kontynencie, w
każdej kulturze rozwinęła się jakaś religia.

Nawet wszyscy zapaleni ateiści, których znam, gdzieś w głębi serca wierzą w
jakiegoś boga. Dla niektórych tym bogiem jest Natura, dla innych Pieniądz lub
po prostu EGO. Każdy niewierzący w nic po prostu wierzy w siebie, a to już jest

jakaś religia.

Mam jednego przyjaciela, który przy każdej okazji atakuje moje chrześcijańskie
poglądy, twierdząc, że całe zło na ziemi spowodowane jest przez religie, tak jak
pokazuje to książka Bóg nie jest wielki Christophera Hitchensa. Miałem okazję
czytać tę książkę i była ona nudna i tendencyjna. Jak dla mnie wszystkie wojny
od początku historii, które były na pozór na tle religijnym, miały inne pobudki.
Tak, wywołując wojnę, najłatwiej ją oprzeć na religii, gdyż tuszuje się w ten
sposób jej prawdziwy cel. Na przykład pozyskanie dóbr materialnych, ropy,
gazu, nowych terenów itp.

Jeśli jest religia, która na pierwszym miejscu stawia Miłość, to jak można
nazwać zabójstwa w jej imieniu? Tylko obłudą.

Jeśli ktoś nam mówi, że sprzedaje ekologiczne jajka, i pokazuje nam kilka
kurek chodzących po jego podwórku, a następnie sprzedaje te jajka na skalę
przemysłową, to wreszcie zastanawiamy się: skąd on ma tyle jajek? Któregoś
wieczora podchodzimy ukradkiem do jego okna i widzimy, jak z całą rodziną
brudną mokrą szmatą ściera czerwone numerki z setek najtańszych jajek
kupionych w supermarkecie.

Kim jest ten człowiek? Czy jest to nadal szanowany rolnik, hodowca
ekologiczny? Czy też obłudnik i oszust? Tak samo powiem o ludziach, którzy
pod przykrywką chrześcijaństwa kradną, gwałcą, wykorzystują sytuację do
wzbogacenia się. Czy takie osoby w Kościele czynią tenże Kościół zły i
obłudny? Nie, ale stawiają Kościół w takim świetle.

Jezus założył Kościół grzeszników, gdyż wszyscy ludzie grzeszą, dlatego wręcz
nienormalne (ale wspaniałe) byłoby, gdyby wszyscy duchowni byli bezgrzeszni.
Nie dajmy punktować Kościoła jako całości, dlatego że są w nim czarne owce.
Przekaz chrześcijaństwa to: kochać, wybaczać, pomagać i chwalić Boga, który
stworzył świat. Tak więc pomóżmy oczyścić Kościele z zepsucia, a zacznijmy
od siebie!