Gdy zastanawiam się nad swoim istnieniem, mogę je podzielić na dwa światy. Pierwszy jest światem człowieka jako części wielkiego kosmosu, drugi natomiast jest światem człowieka żyjącego na Ziemi – płaskiej Ziemi. Czasem wchodzę w cykl wielu tygodni życia w płaskim ziemskim świecie. Wstaję rano, myję zęby, jem śniadanie, idę do pracy zarabiać pieniądze, rozmawiam z ludźmi, jem obiad i idę spać. Żyję tak, jakby nasz ziemski świat był odizolowany od reszty wszechświata. Jakby ludzie żyli niczym małe mrówki w kopcu, zapominając, że są częścią nieskończonego wszechświata – nie tylko małego kopca.
Nie ukrywam, że zazwyczaj całkiem nieźle się czuję w tym ziemskim kopcu. Wszystko mi jest znane, odkryte, media trąbią o rozwoju cywilizacji i osiągnięciach naukowych. Oglądam sport, zachwycam się w kółko meczami tych samych drużyn. Przyjaciele i rodzina bez przerwy opowiadają te same historie, dowcipy i snują te same opowieści, a media trąbią ciągle o tych samych sprawach i po raz setny pokazują te same programy rozrywkowe. Ludzie dorośli, zamknięci w swoim kopcu, zamykają się w świecie realizowania swoich potrzeb materialnych, szukając ukojenia w rozrywce.
Ale jest taki moment, że jadąc ciemną nieznaną drogą w środku nocy, decyduję się zatrzymać, , zgasić światła, wyjść z samochodu, wziąć trzy głębokie oddechy i spojrzeć w górę. I nagle okazuje się, że nie jestem zamknięty w mrówczym kopcu, że stoję malutki i spada na mnie ogrom lśniących gwiazd. Gwiazd, których tak naprawdę może już nie być, a tylko ich światło dociera do moich źrenic, co jeszcze przyśpiesza rytm mojego serca w swoistym hołdzie nieskończoności. Wtedy uświadamiam sobie, że nie żyję w jakimś nudnym małym światku, ale w wielkim, pięknym i nieznanym kosmosie! Cóż za perspektywa. Miliardy lat świetlnych, miliony galaktyk i ta jedna Droga Mleczna, ten jedyny Układ Słoneczny i wreszcie malutka Ziemia, a na jej powierzchni stoi ludek, mniejszy od ziarnka piasku, z wielkimi wytrzeszczonymi oczami podziwiający – Wszechświat!
Ale niestety mieszkam w mieście, a w mieście nie ma gwiazd. Są tylko wieżowce, tramwaje, korki, bloki, kamery na każdej ulicy i ludzie otumanieni brakiem czasu.
Po powrocie do miasta staram się przez dłuższą chwilę czuć prawdziwą częścią nieskończoności. Uśmiecham się wszem wobec, ale nikt mnie nie widzi. Jakbym stał się niewidzialnym duchem chodzącym pomiędzy zapracowaną ludzkością. Nagle nie potrafię się odnaleźć. W jaki sposób wolny człowiek może być tak zniewolony błahostkami, relacjami, kwestiami społecznymi, a wreszcie okrutną walką o lepszy byt? Zaczynam patrzeć i nie wierzę, zaczynam krzyczeć, ale nikt mnie nie słyszy. Ludzie przechodzą, czasem tylko rzucą na mnie złowrogie spojrzenie.
Nagle zauważam ludzi, którzy na mnie patrzą. Grupka małych, kilkuletnich dzieci… Nie widzą zgiełku świata, nie pędzą za niczym ważnym, jedynie za liściem podskakującym na wietrze, a co chwila podskakując do góry, posyłają mi szczere uśmiechy, które mówią mi – hej, jesteśmy z tobą, widzimy ciebie, a ty widzisz nas.
Pierwszy świat, w którym się rodzimy, a dla którego warto żyć i który jest najszczęśliwszy, to świat dziecka. Czysty podmuch świeżości, jak światłość gwiazdy płynąca przez przestworza. Miłość nie do Ziemi, ale do uniwersum, zauroczenie jego pięknem, jak pięknem miłości dziecka w czystej intencji i prostocie.
Troche jak Piotruś Pan. Coś w tym jest, że dorośli inaczej patrzą na świat..
OdpowiedzUsuńWspanialy Tekst,
OdpowiedzUsuńCzysta intencja I prostota
OdpowiedzUsuń